środa, 30 grudnia 2009

Dukaj nie duka

Przeczytałam "Wrońca".

Przeczytałam go jednym tchem, w bożonarodzeniowy poranek.

Dukaj, jak to Dukaj, napisał fantastyczną baśń. Język tej baśni to jakby połączenie tego, co zrobił Lem w "Bajkach robotów" i Leśmian w "Klechdach sezamowych".

Ale to nie jest taka zwykła baśń.

To baśń o nas. O Polakach podczas stanu wojennego. Najwyższego lotu alegoria. Szczyt kunsztu. Wszystko tu jest. Wszystko odpowiada rzeczywistości, przywołuje ją, nawiązuje, pokazuje w literackim lustrze. Im więcej zna się prawdy, tym więcej książka mówi poza słowami.

To baśń słowiańska. Mroczna. Bolesna. Z goryczą i podejrzeniami, które teraz dopiero mogą podnieść głowę. Z kpiną z tego, co było. Ale bez szyderstwa: nie szydzi się z niezabliźnionych ran. Kiedy ją czytałam,
w moim umyśle działa się dziwna rzecz: narracja literacka wywoływała narrację historyczną. Perfekcyjnie zbudowana sieć skojarzeń sprawia, że autor prowadzi czytelnika za rękę do końca, i nie jest to ani trochę happy end z bajek Disney'a rodem.

Dla zachęty dwa dukajowe wynalazki słowotwórcze:

1. Miłypan. W liczbie mnogiej: Milipanci. Z Pałami.

2. Złomot, któremu z hełmu starła się druga i szósta litera.

"Wrońca" nie ma w naszym księgarniano-sieciowym TOP 20. Z tych dwudziestu książek cztery to Kalicińska, dwie - Larsson, czyli skandynawski kryminał, kolejne dwie - wampirza literaturka.

Kasia mówi, że TOP 20 to nie książki, które najlepiej się sprzedają, ale te, których sieć kupiła najwięcej i teraz chce wypchnąć, bo leżą.

Przypuszczam, że ma rację.

Dodatkiem do "Wrońca" jest płyta. Kazik śpiewa na niej dwie piosenki, ułożone przez Dukaja. Oprócz płyty - naklejki w formie w(v)lepek. Wszystko opatrzone hasłem: "Pamiętaj o 13. grudnia".

Patriotyzm?

sobota, 19 grudnia 2009

Teoria spiskowa nr 5 i pół

Uwielbiam teorie spiskowe. Sama hoduję ich kilka. Uważam, że każdy człowiek powinien mieć jedną, a dziennikarze - przynajmniej sześć.

Jedna z moich teorii dotyczy mediów.

Na wszelki wypadek wyjaśnię, czym są media. To bardzo istotne elementy
w organizmie społecznym. Jak wskazuje nazwa, pośredniczą. Pośredniczą
w procesie wytwarzania adrenaliny i są odpowiedzialne za stymulowanie jej produkcji. Współpracują przy tym z organami odpowiedzialnymi za sekrecję.

Stymulowanie produkcji adrenaliny jest wynikiem procesu przekraczania granic. Gdyby dokładniej przedstawić ten proces, wyglądałby mniej więcej tak:

1. Przegląd istniejących granic, gotowych do przekroczenia. Gotowość jest tu bardzo ważna. Jeśli przekroczy się niegotową granicę, medium może zostać usunięte z organizmu.

2. Podbudowanie wybranej granicy, by bodziec stymulacyjny osiągnął odpowiedni próg.

3. Przydział zadań: pierwsza część mediów - tak zwane media pierwotne - zostaje przyporządkowana do pierwszego etapu procesu stymulacji, druga - media wtórne - bierze udział w drugim etapie. Niektóre media przejawiają aktywność na obu etapach procesu, co skutkuje dłuższą regeneracją przed kolejnym włączeniem się w kolejną stymulację.

4. Pierwszy etap: przekroczenie granicy. Jest to zarazem pierwszy odczuwalny skok adrenaliny w społecznym organizmie. Wywołuje on reakcję łańcuchową: pod działaniem adrenaliny społeczne nogi rzucają się do ucieczki, społeczny żołądek odczuwa niestrawność, społeczne oczy dostrzegają zagrożenie, społeczne tętno skacze. Organizm społeczny w tym stanie charakteryzuje się zwiększoną odpornością na ból. Przykład: potrafi wyrwać sobie zdrowe zęby mądrości i nie poczuć.

5. Drugi etap: do działania włączają się pozostałe media. Przekroczona granica zostaje dokładnie wskazana, oznaczona, zanalizowana aż do uzyskania pewności, że wszystkie elementy organizmu społecznego
w procesie imprintingu komórkowego zarejestrowały przekraczalność owej granicy. Stymuluje to ponowny skok adrenaliny. Zbyt duża ilość glukozy we krwi powoduje ogłupienie. Zbyt długie działanie adrenaliny wywołuje uczucia nazywane przez ekspertów zespołem "mogę wszystko".

6. Proces kończy faza REM.

Nie będę przedstawiać przykładów. Są systematycznie publikowane.

W ostatnich latach publikowane są również wyniki eksperymentów niemieckiego profesora Vakktena, który przedstawił ekonomiczny odpowiednik procesu stymulacji adrenaliny za pomocą mediów, tworząc go na polu doświadczalnym. Wśród podobieństw jest na przykład faza REM, która, co ciekawe, występuje dwa razy częściej niż w przedstawionym powyżej procesie biologicznym.

Oto moja biologiczna teoria spiskowa.

A prawda?

Prawda jest pojęciem filozoficznym, a nie biologicznym, i w tym procesie nie ma na nią miejsca.

niedziela, 13 grudnia 2009

Na prowincji bez zmian

Przyjechałam.
Dom pusty, nie licząc kota. Kot najwyraźniej z syndromem pustego gniazda, i gdyby nie to, że cukierniczka przytomnie postawiona na lodówce poza kocim zasięgiem, siedziałby na stole i wyżerał cukier łapą.

Z tym, że to nie kot, tylko kotka.

Podzieliłyśmy się tostem, potem zaczęła piszczeć na widok ryby. Mrożonej.
Widzieliście kiedyś piszczącego kota?
Kotkę.

Zimno, bo na dworze przymrozek, a ludzkie ogrzewanie wyjechało do Warszaw, Wrocławi oraz Francyj, więc włączyłam piec, na którym kot (kotka) zaczął sobie zaraz grzać to i owo.

Ale nie mruczy.

Teraz zwinęła się w kłębek na kocyku. Wygląda słodko, naprawdę. Tylko posapuje przez nos.

Cisza, przerywana dzwonkami telefonów i domofonów.
Jednostajny szum komputera.
Nawet żadnej muzyki nie włączam, szkoda mi tej ciszy.

Dom czeka na powroty.
(Oto przykład skutecznej reklamy. Patrzę na te książki w pracy, oczywiście mam na myśli Małgorzatę K. Sprzedają się, o dziwo.)

Pisałam w drodze. Teraz gram w kulki i wmawiam sobie, że odpoczywam.

Jaruzelski tłumaczył się dzisiaj, że notka, która dyskredytuje
i kompromituje jego i jego tłumaczenia stanu wojennego, to kłamstwo. Dowiedziałam się przed chwilą, że ma stronę internetową.
"Trybuna" upadła w zeszły wtorek, więc nic innego mu już nie pozostało.
Może powinien pisać bloga, jak Senyszyn?

Napieralski Grzegorz powiedział w piątek u Moniki o generale prezydencie Wojciechu tak:

"Jest postacią bardzo poważną, bardzo zasłużoną i jest bohaterem".

Zamiast puenty - próba haiku, które w swoich początkach było utworem bardziej rozbudowanym i żartobliwym, ale później Basho zamienił je na impresję, wzruszenie i kontemplację przyrody. Tak przynajmniej mówi Źródło Wszelkiej Wiedzy, czyli Wikipedia.

Swoją drogą, gdyby tak rozszyfrować jej nazwę:

W szystkie
I nformacje
K onieczne
I
P otrzebne
E wentualnym
D ociekliwym
I
A mbitnym,

na przykład.

Mistrz Skrótowców, Lem, (Literat, ewentualnie mędrzec), zrobiłby to
o niebo lepiej.

Puenta.



Trzynasty grudnia
starszy pan
z rozmachem spluwa na ulicę


Kobieta o brzydkich nogach
niesie kwiaty -
na cmentarz


Wykrwawia się
na chodnik
przydrożna jarzębina

sobota, 12 grudnia 2009

Za ciosem

Spotkałam Kubę.

Nie widziałam go kilka lat, nie licząc naszej-klasy, oczywiście.
Pogadaliśmy chwilę. Zapytał, jak jest na dziennikarstwie.

Powiedziałam: "Świetnie!"
I w tej samej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że skłamałam.

Nie jest świetnie.
Z roku na rok jest coraz gorzej.

Chwalimy się tym, ile osób zdecydowało się studiować u nas. Jaką mamy kadrę. Jakie mamy zajęcia praktyczne.

A tak naprawdę - nie piszemy nic.
Co to za dziennikarz, który pisze jeden tekst na pół roku?

A tak naprawdę wkuwamy ważniejsze daty z historii Kościoła, życiorys Jana Pawła II, wykresy ekonomiczne, doświadczenia socjologiczne, założenia systemu medialnego w Japonii.

Nie chodzimy na wykłady, bo wykładowcy nie mają nam nic do powiedzenia. Ani tyle przyzwoitości, żeby ten fakt maskować chociaż trochę.

Żeby stwierdzić, czy wykład jest dobry, czy nie, wystarczy zobaczyć, ile osób na nim jest.

Nie trzeba nawet słuchać dygresji o własnym geniuszu mamrotanych przez prowadzącego do mikrofonu, którego nie potrafi włączyć.

Nie trzeba nawet patrzeć na innego, który przychodzi na własne zajęcia
i jest zachwycony tym, że pamiętał, o której godzinie się zaczynają, ale
i tak nie wie, co ma na nich robić.

Nie robimy nic, bo nasi wykładowcy w nas nie wierzą - powiedziała E.
I ma rację.

Kiedy słyszy się na okrągło: "Jesteście za młodzi, żeby to robić",
"No, to bardzo ambitne plany. Proszę mi dać znać, gdyby coś
z tego wyszło" albo "Wy, gówniarze, nie macie takiej wiedzy, żeby cokolwiek mówić od siebie" - traci się ochotę.

Nie tylko na zajęcia.

piątek, 11 grudnia 2009

Reportaż niespołeczny

Dlaczego nie ma w Polsce reportażu społecznego? - zapytała E.

Mimo, że było to pytanie retoryczne, odpowiem na nie. Nie dlatego, że jestem ekspertem. Dlatego, że też mnie to wkurza.

Pytanie zresztą było bardziej rozbudowane i stawiało reportaż społeczny
w opozycji do reportażu śledczego.

Dziennikarstwo śledcze jest na topie. Dziennikarz śledczy staje się herosem, niezłomnym moralnie wzorem, samotnym łowcą. Utożsamiamy się
z nim, tak jak z bohaterami książek, które czytaliśmy w dzieciństwie. Dziennikarstwo śledcze w oczach opinii publicznej to synonim Przygody. Pisze się o nim książki, robi filmy.

Czytamy te książki, oglądamy te filmy, potem czytamy śledcze artykuły
i oglądamy śledcze reportaże, dostajemy wypieków, krzyczymy: "Ale mu dowalił!", jęczymy: "To niemożliwe..." - i wyłączamy telewizor, oddajemy gazetę sąsiadowi. Po czym wracamy do codziennych zajęć. Podlewamy kwiatki sąsiadki chorej na raka, która jest ciągle w szpitalu, opiekujemy się własną niedołężną babcią, kupujemy wigilijne świece Caritas. I mamy poczucie, że dziennikarstwo śledcze nas zupełnie nie dotyczy: przecież jego przedmiotem są rekiny biznesu, politycy, niewyobrażalne pieniądze, przekręty finansowe, które trudno zrozumieć, gangi, mafie, polityka energetyczna. To nie są nasze codzienne problemy. Są tak samo realne, jak "Szklana Pułapka".

Reportaż społeczny nie jest w modzie. Po pierwsze, robienie go nie jest tak emocjonujące: nie poznaje się najbogatszych ludzi świata, nie chodzi się na wódkę z politykami, nie wyciąga się dokumentów od służb. Nie trafia się na pierwsze strony gazet. Słucha się człowieka, który znalazł się w nieszczęściu. Pokazuje się, komu się źle dzieje. Czytelnikowi
i widzowi zostawia się decyzję, co z tym zrobić. To on może odnaleźć siebie w podobnej sytuacji. To on może rozejrzeć się dookoła i wyjść na chwilę z klatki swojego egoizmu i wygodnictwa. I pomóc.

Reportaż społeczny boli i mówi, że nie jesteśmy w porządku, ale możemy coś zmienić, robiąc zakupy sąsiadce. To jest na miarę naszych możliwości.

Reportaż śledczy nie boli. Mówi, że nic od nas nie zależy, że światem rządzi układ, a my jesteśmy jego najlepszą częścią, bo nie okradamy kraju z grubych milionów. Nawet, jeśli oszukujemy, kradniemy, kłamiemy, zdradzamy - nie jesteśmy gorsi od tych, których właśnie obejrzeliśmy.

Reportaż społeczny rzadko ma szczęśliwe zakończenie. Troska o takie zakończenie jest przeniesiona z papieru czy ekranu w nasze życie.

Dlatego to reportaże śledcze trafiają na pierwsze strony gazet.

Czy ktoś mi udowodni, że jest inaczej?

niedziela, 6 grudnia 2009

Najlepsi

Zapytajcie teologów, kto jest w ich branży najlepszy w Polsce.
Wymienią Jelonka, Elżbietę Adamiak, Bartnika, Nadolskiego - i to tylko na początek.

Zapytajcie fotografów, kto jest najlepszy.
Powiedzą, że Horowitz, Tomaszewski, Gudzowaty, Sikora, Milach.

Zapytajcie dziennikarzy, których opinia publiczna nazywa śledczymi.
Powiedzą: "Nie pamiętam", "Wyleciało mi z głowy", "No, na pewno kilku by się znalazło", i w końcu, że tak naprawdę nie ma w Polsce dziennikarzy śledczych.

Oprócz nich samych, oczywiście.

piątek, 4 grudnia 2009

Ekorekiny

Mężczyźni swobodnie czujący się w garniturach i pod krawatem. Eleganckie stoiska. Długonogie hostessy w krótkich spódniczkach.

Szał ciał i pieniędzy.

Śmietanka ekobiznesu.

Podchodzę do stoiska pewnej warszawskiej firmy. Przy stoliku - pięciu panów w szarych garniturach, przy kawie i ciasteczkach.

- Czy mogłabym rozmawiać z kimś z działu marketingu?

Od stolika podnosi się jeden z szarych garniturów.

-Niestety, proszę pani, nie ma nikogo z działu marketingu. Jest za to pięciu dyrektorów. Proszę sobie któregoś wybrać – mówi i spogląda na moje nogi.

Tak. Ja też jestem hostessą w krótkiej spódniczce. I szukam firm chętnych do rejestracji w pewnym branżowym portalu. Rejestracja jest bezpłatna, moje nogi – całkiem niezłe, a do końca dnia targowego godzina, więc panowie dyrektorowie znajdują chwilę na niewinną rozrywkę.

-Zazwyczaj takie rzeczy robią moi pracownicy – mówi dyrektor numer pięć, z ochrypłym głosem, jakby jego kariera polegała na przekrzykiwaniu maszyn do obróbki odpadów na przemian z oddawaniem się nałogom spożywczo-tytoniowym. - Ale właściwie ja też mogę wypełnić pani tę ankietę. Proszę siadać. Kawy?

To dwudziesta pierwsza edycja Międzynarodowych Targów Ochrony Środowiska. Stali bywalcy dobrze wiedzą, jak trzeba sobie rozłożyć targowe obowiązki i przyjemności.

środa, 2 grudnia 2009

Głos w sprawie (nie)tolerancji religijnej

Nasza debata publiczna w sprawie poziomu tolerancji symboli religijnych ciągle pomija pewną istotną rzecz.

Choinkę.

Choinka skromnie przycupnęła sobie na krawędzi naszej konsumenckiej świadomości i, niewinnie mrugając światełkami, udaje, że nie jest wcale religijnym symbolem, ale zupełnie - ale to zupełnie! - świeckim znakiem radości i wesela z okazji spadnięcia śniegu.

Albo - ogłuszenia karpia.

Albo - kolejnej okazji do wyrażenia miłości wobec bliźnich, w tym nawet sąsiadów.

Przycupnęła, zadbawszy wcześniej o dobry PR. I nikt nie zwraca na nią uwagi. A tymczasem choinka to przecież symbol Świąt, a Święta to nic innego, jak chrześcijańskie święto narodzenia się Boga, i to Boga-Człowieka.

Tak, to tu jest początek zamieszania z krzyżem. Gdyby nie narodzenie, nie byłoby śmierci - ani krzyża.

Sami widzicie, że trzeba się poważnie nad tym zastanowić. Osobiście proponuję wyrzucić choinkę ze szkół i przedszkoli, a także wyciąć wszystkie świerki, które ktoś niebacznie zasadził przed edukacyjnymi placówkami. Mogą stać się przyczyną nietolerancji. A tego przecież nie chcielibyśmy. O, nie.

A szkoły - to nie wszystko! Zakłady pracy, super, hiper i megamarkety, galerie nie mające wiele wspólnego ze sztuką, ba! nawet ulice i skwery miast i miasteczek, rynki, place i placyki - wszystkie pchają się na oślep w ramiona chrześcijańskiej indoktrynacji.

Nawet niewierzący stawiają sobie choinkę w domu na czas Świąt - ze strachu. Boją się mianowicie odróżniać od nietolerancyjnych sąsiadów.

Jedyną grupą, która mnie nie poprze, będą nasze walczące feministki.
W końcu to jeden z niewielu przypadków,w których rodzaj żeński dominuje nad męskim: choinka - czyli ulepszony świerk.

wtorek, 1 grudnia 2009

Gałczyński ze Stwoszem pod rękę

Konstanty Ildefons Gałczyński, kojarzony z Zieloną Gęsią i Zaczarowaną Dorożką, przez niektórych uważany za kawiarnianego poetę dla licealistek.


VII. [Komentarz prozą]

25 lipca, na Jakuba, ołtarz obchodził swoje siódme urodziny.
Był rok 1496, dziewiętnasta szczęśliwa, ale ostatnia i dżdżysta jesień Stwosza w Krakowie.

Już za bramą miejską dopędził go stolarz (Laszlo Władysław),
ofiarował mu na drogę woreczek żytniej mąki
i pocałował go w rękę.

Na drodze było błotno i ciemno.


VI. [Modlitwa Mistrza]

[...] A ja do Norymbergi. Może na mękę.
But dziurawy. I wszy mnie gryzą.
Ale idę. Idę aż po ten wydęty jak ośli pęcherz
horyzont




A oto dane bibliograficzne:

"Czytelnik". Warszawa 1978. Wydanie I.
Nakład 40 290 egz. Ark. wyd. 1,6; ark. druk. 3
Papier kredowany kl. III, 90 g., 70x100
Wysłano do Drukarni w kwietniu 1978 roku
Podpisano do druku w październiku 1978 roku
Druk ukończono w czerwcu 1979 roku
Zakłady Graficzne "Dom Słowa Polskiego"
w Warszawie, ul. Miedziana 11
Zam. wyd. 469; druk 4768/78. Cena zł 30,-
Printed in Poland



Piękne, prawda?
Książka o historii z własną historią wypisaną na okładce.
Teraz już się to nie zdarza.

niedziela, 22 listopada 2009

Kąkolewski My Love

Realizuję listę lektur.
Ach.
Same perełki. W tym jedna pokaźnych rozmiarów: mistrz Krzysztof.
Książki trudno osiągalne, co tylko dodaje uroku poszukiwaniom i lekturze.

W latach 70-tych i 80-tych wydawały go "Iskry", "Czytelnik", kilka książek wypuściło na rynek "Wydawnictwo Literackie" i "Książka i Wiedza". W 1960 roku zbiór opowiadań "Sześciu niewidzialnych" wyszedł nawet
w Wydawnictwie Ministerstwa Obrony Narodowej - po sąsiedzku z "Biblioteką Żółtego Tygrysa", wydawaną od 1957 do 1989 roku. [Sic!]

Teraz wydaje go "Von Borowiecky", firma, która - jak napisał rozczarowany wydawnictwem Wojciech Piotr Kwiatek - wypuszcza "różne, lepsze lub gorsze książki, których nie chce - z powodów czasem politycznych, a czasem po prostu merytorycznych, wydać nikt inny". W przypadku Kąkolewskiego w grę wchodzi pierwszy powód: mówi prawdę.

Nowsze książki, których nakład jeszcze się nie wyczerpał, i wznowienia ("Generałowie giną w czasie pokoju", "Diament odnaleziony w popiele", "Mięso papugi", "Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię") można gdzieniegdzie dostać. "Zbrodniarz..." pojawił się nawet na półkach Empiku. Starsze czasami można znaleźć w bibliotekach, dużo rzadziej -
w antykwariatach. Na hasło "Kąkolewski" bukiniści kręcą głowami i mówią: - O, tego to już dawno nie miałem!

Wyjątkiem okazuje się katowicki dworcowy antykwariat. Nauczona doświadczeniem, nie szukam na próżno wśród książek spiętrzonych w stosy na stole i poupychanych na półkach, ale pytam od razu.
- Kąkolewski? - powtarza jeden z trzech panów stojących za ladą - A czego pani potrzebuje?
- Wszystkiego - mówię.
- Był "Umarły cmentarz", ale poszedł - informuje mnie drugi.
Trzeci, w moim wieku, zastanawia się chwilę.
- Krzysztof Kąkolewski? - upewnia się. - A, to jedna jest. Do domu wczoraj wziąłem.

Niebywałe. Ktoś czyta Kąkolewskiego.
Sprzedawca z Katowic okazuje się nie być w tym osamotniony. Kilka dni później do naszej księgarni wkracza pani w średnim wieku. Pyta o "Wydanie świętego Maksymiliana w ręce oprawców". Wychodzi z pustymi rękami: od wydania w 1989 roku książka nie była wznawiana.

Źródło wiedzy mojego pokolenia, Wikipedia, pod hasłem "Krzysztof Kąkolewski" podaje: "Czołowy współczesny polski przedstawiciel literatury faktu, znany z poruszania tematów bulwersujących i kontrowersyjnych".

A my myślimy, że kontrowersyjny jest Biedroń, Palikot albo Witkowski. Bo o Kąkolewskim w mediach nie słychać. Przecież Laur SDP dostał dopiero
w zeszłym roku, trzy lata po Kapuścińskim. Nota bene, w wieku 78 lat.

Krystyna Mokrosińska powiedziała w laudacji: "Rzetelność dokumentacyjna, otwarcie na rozmówców, do których mógłby przecież czuć nienawiść, precyzyjna analiza zebranych faktów, opinii stanowią wzorzec dziennikarstwa śledczego."

I nie ma co liczyć na to, że Agora S.A. wykupi prawa do wszystkiego, co napisał, i wyda serię "Kąkolewski" - tak, jak to się stało z Kapuścińskim i Lemem. Po pierwsze - Kąkolewski żyje i ma jeszcze dużo do powiedzenia. Po drugie - raczej im nie po drodze.

czwartek, 19 listopada 2009

Katastroficzna poprawność

Byłam niedawno na na premierze filmu "2012".

To najnowszy - i, sądząc po efektach - naprawdę wysokobudżetowy film katastroficzny. Producenci zadbali jednak o to, by budżet się zwrócił: film we wzorcowo poprawny sposób oddaje aktualne stosunki mocarstw światowych.

Katastrofa nie jest tym razem wywołana przez wojnę nuklearną pomiędzy Stanami i Rosją. To zupełnie niezależna katastrofa. Dlatego też wybrane państwa świata, oczywiście ze Stanami i Rosją na czele, stają na głowie, by chociaż część ludzkości uratować przed zbliżającym się potopem.

Chińscy robotnicy budują na zamówienie wielkie arki, na wzór Noego zwożąc do nich słonie i żyrafy. Po parze.

Prezydent Stanów jest Murzynem, główny naukowiec - najprawdopodobniej Hindusem. Rosja jest reprezentowana przez grubego byłego boksera-miliardera, Jurija Karpowa oraz transporter Antonow.

Ameryka - przez tłum Amerykanów, ale głównie rozbitą amerykańską rodzinę, w której były mąż i obecny facet zgodnie działają w interesie dzieci (własnych/ukochanej kobiety), przy czym ojciec przeżyje, a gach zginie.

Religie świata reprezentowane są przez szalonego chrześcijanina prowadzącego własne radio, który rzuca się z zachwytem w objęcia wulkanu, i tybetańskiego lamę, który w obliczu śmierci bije w dzwon. Jest też ateista bez sumienia, którego poglądy w ostatecznej rozgrywce przegrywają z poglądami tych, co jeszcze mają sumienie.

Film w sam raz do oglądania z drugiego rzędu. Nawet, jeśli jest się dalekowidzem.

Permanentny Michnik

Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie znalazł sposób na zrobienie sobie reklamy. Użył do tego celu Adama M., który, ciekawostka, dzieli inicjały z wieszczem narodowym.

Pomysł przyznania Michnikowi doktoratu honoris causa oprotestowały prawicowe środowiska. Była pikieta, zorganizowana przez lokalny klub "Gazety Polskiej", okrzyk "Hańba!" na sali, który zresztą Michnik przyjął z satysfakcją, odpowiednia laudacja i tłum reporterów. Wszystko świetnie sprzedawało się w mediach, od kiedy zaczęły chodzić słuchy. Po przyznaniu - trochę umilkło.

"Gazeta Wyborcza" skromnie umieściła informację o h.c. dla naczelnego na stronie siódmej, w towarzystwie afery hazardowej i Papały. W krakowskim dodatku wiadomość wylądowała na jedynce. "Nie jestem akademikiem, jestem człowiekiem permanentnej kontrowersji" - zacytowała honorowanego jego gazeta.

"Gazeta Krakowska" na pierwszej stronie opublikowała zdjęcie dr Michnika z takim podpisem: "Przeciwnicy przyznania Adamowi Michnikowi doktoratu honorowego Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, wśród nich ksiądz Isakowicz-Zaleski, pikietowali przed uczelnią. - Taka jest cena demokracji - skwitował Michnik." Reszta na stronie siódmej.

"Dziennik Polski" umieścił informację na szóstej stronie. Opatrzoną, oczywiście, stosownym komentarzem redaktora naczelnego. Własnego.

"Rzeczpospolita" załatwiła sprawę trzema zdaniami na stronie dziewiątej.

Co do tytułów, wyglądały one tak:

"DP": "Oprotestowany doktorat Michnika"

"Rzepa": "Tytuł dla Michnika i protest".

"GK": "Bojkotowali honoris causa dla Michnika", a na jedynce "Michnik: Taka jest cena demokracji".

[Tu dygresja interpunkcyjna. Zupełnie innego znaczenia nabrałby ten ostatni tytuł, gdyby zamiast dwukropka postawić kropkę.]

"GW": "Doktorat dla Adama Michnika", a w krakowskim dodatku: "Kłamstwo jest związane z przemocą".

No proszę. Michnik słusznie dostał h.c. Jego gazeta mówi prawdę.
Niekoniecznie niechcący.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Wszystkich Śniętych

PLENER. WIEJSKI CMENTARZ - DZIEŃ.


Jest południe. Słońce oblewa złotym blaskiem kamienne krzyże, które wydają się nierzeczywiste, bo nie rzucają cienia.


Wśród tych krzyży i płyt nagrobnych zastawionych wymyślnymi zniczami
i donicami z chryzantemami we wszystkich kolorach przewijają się grupy rodzinne: ojcowie w krótkich płaszczach z postawionymi kołnierzami, matki odziane odświętnie, młodzież męska wciśnięta w garnitury i bardzo z tego powodu niezadowolona, młodzież żeńska, podkreślająca swą żeńskość wszelkimi możliwymi sposobami.


Śmieją się, rozmawiają, nudzą, witają i żegnają, liczą, ile wydali na znicze, umawiają się na herbatę. Od czasu do czasu zapalają od niechcenia znicz.


Tak mógłby wyglądać początek scenariusza do filmu o polskich katolikach.

Tak. Dobrze napisałam. Katolikach.

Mimo, że uważamy Wszystkich Świętych za najsmutniejsze święto
w roku, bo przecież nie ma nic optymistycznego w śmierci.

A przecież to nie Święto Zmarłych.

Mimo, że coraz częściej nie wiemy, po co właściwie przyszliśmy na cmentarz. Jeszcze tylko znicze dają nam poczucie bezpieczeństwa. Obstawiamy wszystkie groby. Potem szybki znak krzyża, ponure pochylenie głowy nad grobową rzeczywistością, odczucie ulgi (jeszcze nie ja), i już.

A przecież nasi zmarli tak potrzebują modlitwy.

Na czym polega problem?

Na tym, że odziedziczyliśmy nasz katolicyzm po babciach, które odwiedzamy na cmentarzu.
Odziedziczyliśmy - i nie bardzo wiemy, co z tym fantem zrobić.
Tacy jesteśmy, my, polscy katolicy.

Wszyscy Śnięci - spółka z o.o.

Wypisy ze Sparka

[Dziennikarstwo śledcze. Studium techniki. David Spark]

"Nie sądzę, żeby ktoś mógł uprawiać ten zawód, jeśli nie ma obsesji na tym punkcie." [David Murphy]

"U reporterów śledczych można zauważyć pewne podobieństwo temperamentów. Przeważnie są to ludzie zapalczywi, nadpobudliwi i dziwaczni. Mają tendencję do zagłębiania się w bardzo mroczne zakamarki." [Paul Halloran]

"Dziennikarstwo śledcze odrzuca instynkt stadny." [David Spark]

"Rzetelne dziennikarstwo śledcze to kosztowna, frustrująca i samotna harówka. Nawet rzadko spotykany sukces przynosi reporterowi śledczemu tylko nieprzyjemne epitety: zostaje określony jako obsesyjny
i niebezpieczny." [Tom Bower]

"Ludzka życzliwość jest czynnikiem najbardziej korumpującym." {Matthew Paris]

David Spark, autor książki, korzystał z pomocy pięćdziesięciu siedmiu dziennikarzy, którzy zgodzili się z nim rozmawiać.

Mowa tu, rzecz jasna, o brytyjskich dziennikarzach. W polskich warunkach to trudne do zrobienia. Wątrobę ma się przecież tylko jedną.

niedziela, 1 listopada 2009

Studencki kwadrans - epilog

Po pierwszym, wstępnym, czerwcowym spotkaniu przedstawicieli czterech uczelni - UP, UJ, KSW i PAT, ostrożni jak jeże ustaliliśmy szkicowe warunki współpracy.

Miał powstać akademicki program studencki, Krzemionki obiecały emisję, dostaliśmy chyba z 10 minut na antenie, padły duże słowa o potrzebie współpracy międzyuczelnianej, itp, itd. Ze względu na to, że był czerwiec, a w planie mniej lub bardziej wyjazdowe wakacje, przełożyliśmy produkcję pierwszego odcinka na wrzesień.

Założyliśmy nawet mailową grupę dyskusyjną. Nota bene, żadne dyskusje się tam nie odbywały.

We wrześniu - cisza. Chociaż cały wrzesień mieliśmy bawić się
w szalejących reporterów.

W październiku - próba spotkania przy piwie dla ustalenia szczegółów.

I nagle okazuje się, że dwie z czterech uczelni postanowiły, że tylko ich studenci stworzą redakcję wspólnego, międzyuczelnianego programu.
A reszta może się wypchać sianem. I otrębami.

Czy to będzie kolejna próba z rodzaju "Pokolenia UE" i "Przystanku/a Student"?
Okaże się.

Red. D.P. już robi materiał. O depresji wśród studentów.
Hm.

czwartek, 29 października 2009

Wieszak

W ramach rozrzutności po wypłacie zafundowałam sobie na weekend przegląd prasy papierowej.

Hitem przeglądu jest zamieszczony w "Wysokich Obcasach" artykuł Agnieszki Rodowicz. Nosi dziwny, jak na miejsce publikacji, tytuł: "Marsz do kościoła". Nie znaczy to, oczywiście, że "GW" podjęła próbę ewangelizowania; owszem, były takie - czynione, by zamknąć usta krytykom. Tym razem jednak tytułowy kościół przedstawiony jest w bardziej pragmatycznym, niż polemicznym świetle.

"Sieć księgarni Selexyz uratowała XIII-wieczny kościół dominikanów
w Maastricht. Popadłby w ruinę, gdyby nie urządzili w nim swojego sklepu." - zaczyna się tekst, będący w istocie opisem kolejnych zdjęć pomysłowych rozwiązań inspirowanych sakralnością.

Wśród wielu jest hit hitów: wieszak z Ukrzyżowanego. Na głowie możemy powiesić ręcznik, szlafrok - co tylko kto zechce.
"W założeniu miał nie tylko nie obrażać uczuć religijnych, ale być ich wyrazem. Miał też prowokować pytanie o miejsce duchowości w konsumpcyjnym świecie" - pisze Rodowicz.

No i proszę. Zadziałało. Projekt sprowokował u mnie wyrazy. Co prawda, niezbyt religijnie umiejscowione.

Kupujcie prasę.
Oszczędzicie na kawie.

piątek, 25 września 2009

Literatura współczesna

"Książki na weekend" - tak brzmi zachęcająca nazwa działu w internetowej księgarni pewnego krakowskiego wydawnictwa.

Dalej jest jeszcze lepiej:

"Seria książek lekkich i zabawnych. Dla wszystkich chcących znaleźć we współczesnej literaturze wiele humoru i odprężenia."

I pod spodem, mniejszymi literkami:

"Przepraszamy. Nie mamy pozycji w wybranym dziale."

Oto najlepsza recenzja literatury współczesnej.

niedziela, 13 września 2009

Przesilenie jesienne

W poszukiwaniu pewnego numeru telefonu przejrzałam swoje notesy.

Jest ich już trochę, bo notes wydał mi się podstawą dziennikarstwa, więc gdzie tylko mogę, nabywam notesy. W zaopatrzeniowca bawi się też O.H., znajdując nie wiadomo gdzie Dokładnie Takie Jak Trzeba Egzemplarze.

Oczywiście, notesy i zeszyty kupowałam nałogowo już wcześniej, ale teraz zaczęłam je WYKORZYSTYWAĆ.

No i przejrzałam te zapisane i ustawione w rządku na górnej półce.

Ileż tam jest różnych pomysłów!

Projekty, które chciałabym zrealizować, liczne tematy reportażowe, strony internetowe do przejrzenia, numery do ciekawych ludzi, inicjatywy, które fajnie byłoby zacząć, spotkania, które mogłyby się odbyć, hasła sytuacyjne, szkice opowiadań, zarysy komiksów.

A mnie się nie chce nic. Najchętniej wychodziłabym rano do pracy, wracała po południu, piekła ciasto dla K., czytała książki, jeździła w góry.

Żadnych ambitnych projektów.
Żadnych dedlajnów.
Żadnych egzaminów, nudnych wykładów, prac domowych na ćwiczenia.
Żadnego angażowania się w interesujące inicjatywy.

"Zwyczajne życie". Ot, co.

wtorek, 1 września 2009

Rozmowa

Dzwonię.


- Halo?

- Dzień dobry, z tej strony ..., dzwonię, żeby zapytać, co mam zrobić, żeby pracować jako researcher w pana programie.

- Hm. (cisza). A skąd ma pani mój numer?

- Chyba nic w tym dziwnego, skoro chcę pracować jako researcher.

- Aha. (cisza) No, to podam pani maila, proszę przysłać CV.


Chyba jednak jestem bezczelna.
Podobno nie ma lepszego sposobu.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Osiem godzin dziennie

Osiem godzin dziennie obcowania z internetem. Po to na przykład, żeby znaleźć takie cuda, jak:

5000zł (pięć tysięcy złotych)
MEGA kasa do wygrania!
Możesz wygrać duże pieniądze!

a pod spodem:

konkurs chwilowo niedostępny

Albo wiersze na naszej-klasie. Ale o tym chyba należałoby napisać oddzielnie.

Albo strona z serwisem informacyjnym o najnowszych dokonaniach mafii narkotykowej w Polsce (o ile w ogóle można o takiej mówić) oraz policji, która próbuje wyzamykać tych wszystkich.

Fotografowie eksponujący swoje koszmarne zdjęcia, mega-fotoszopowe, jak mówi K.

Młodzi niedoceniani ze wszystkich dziedzin artystycznych
i pseudoartystycznych.
Największym przekleństwem są domorośli poeci.

Po co ja to wszystko oglądam?

No właśnie.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Tuwimie

Piątek. Przed południem dzwoni Janek i zaprasza nas na recital swojej mamy. Idziemy; jeszcze nigdy nie słyszałam, jak śpiewa mama Janka.

Ale recital to nie tylko śpiewanie; to półtorej godziny bycia dla słuchaczy. Dlatego pani Ola między jedną piosenką a drugą pieśnią opowiada. O autorach. O kompozytorach. Anegdotki.

Opowiada o Tuwimie. Zaraz przed tym, jak zaśpiewa jego modlitwę.

Tę modlitwę wałkowaliśmy w liceum, przerabiając Tuwima na niestrawne streszczenia oraz poprawne interpretacje. Nikt się wtedy nie zastanawiał. Nikt nie pomyślał, że oto Żyd, czyli z tych, którzy z Chrystusem mają wspólne korzenie i z których niektórzy Nim gardzą, a w najlepszym przypadku po prostu o Nim nie myślą, chce przed Chrystusem padać na kolana.

Żyd - przed Chrystusem - na kolana.

(I krąży opowieść o trumnie Tuwima.)

I okazało się,
że Ola Maurer ma taki głos,
który te niuanse i niedomówienia, i dramat potrafi pokazać.
Tak. Pokazać.

W miarę trwania koncertu ludzi w kościele przybywało, akustyk pewnie zżymał się wewnętrznie, siedziały w ławkach młode Japoneczki, które weszły w połowie, z ulicy, bo usłyszały pieśń, kilku Anglików,
a w drzwiach nieśmiało przystanęła para ze straży miejskiej.

A potem wracaliśmy w ciepłym zmroku i szliśmy ulicą przed ludźmi, którzy wyszli z koncertu, i za ludźmi, którzy wyszli z koncertu.

I wszyscy byli poruszeni.

wtorek, 9 czerwca 2009

Idealizm fotograficzny

"Czy wszyscy muszą robić zdjęcia?" - jęknął w smsie K., kiedy z naiwnym zachwytem podzieliłam się wiadomością o kolejnym fotograficznym znajomym.

Muszą.

Wielkim polem do popisu jest "Nasza-Klasa"; kto tylko ma znajomego fotografa, błaga go o świetne zdjęcia, a potem z satysfakcją wrzuca
je do swojej galerii. Celują w tym kobiety. Potem umieszcza się nazwisko w podpisie, albo nawet i link, i już kilku ciekawych, jak też wygląda portfolio kogoś, kto z tej szarej myszki pamiętanej z czasów liceum zrobił TAKĄ ślicznotkę/wampa/elegantkę/piękność, włazi na stronę rzeczonego fotografa.

Zazwyczaj są tam dwa typy zdjęć.

Jeśli fotograf postawił na ciuchy, nasza znajoma modelka jest wystrzałowo/przedziwnie/zupełnie-nie-w-swoim-stylu ubrana
i sfotografowana na tle rozsypującego się muru/metalowej kutej bramy/graffiti/zieleni miejskiej/placu zabaw.
Bardziej ambitni zabierają modelkę do starej kamienicy lub hali fabrycznej tuż przed wyburzeniem i tam układają ją w kurzu na podłodze albo każą wspinać się na stary, wąski i szorstki parapet.

Jeśli fotograf para się wizażem albo przynajmniej ma znajomych w tej branży, zafundował naszej modelce ekstra make-up, który ma sprawić,
że znajomi na "Naszej-Klasie" dodadzą setkę komentarzy pod zdjęciem,
a nieznajomi ściągną wszystkie zdjęcia z profilu na własny dysk, żeby
móc je oglądać wieczorami.

Modelka jest zachwycona.
Nie ma kobiety, która nie chciałaby być okrzyknięta piękną oraz sprawiać, że wszyscy mężczyźni na ulicy obejrzą się za nią mniej lub bardziej dyskretnie, w zależności od tego, czy idą z własną kobietą, czy nie.

Fotograf jest zachwycony.
Oto powiększyło się jego portfolio.

Znajomi też są zachwyceni.
Zwłaszcza płci męskiej.

Pula pięknych i nieprawdziwych zdjęć, przedstawiających wspólne marzenia fotografa i modelki, rośnie w nieograniczonej na razie niczym przestrzeni internetu. Sama je tam wrzucam. Sama je usuwam, kiedy już nie mogę na nie patrzeć. Aż chce się wrzucić coś brzydkiego, paskudnego, niszczącego złudną harmonię świata fotograficznego idealizmu.

Ale błogi pięknostan utrzyma się aż do kolejnej wystawy World Press Photo, pełnej płaczących kobiet i urwanych rąk bez lakieru na paznokciach.

Jeśli, rzecz jasna, ktoś wrzuci zdjęcia z wystawy na "Naszą-Klasę".

niedziela, 7 czerwca 2009

O tempora, o iurnalistes

Zachęcona przez dr G., poszłam na spotkanie starych krakowskich dziennikarzy.

Starzy dziennikarze znają się jak łyse konie, powielali razem niejedną gazetę i wypili ze sobą morze wódki. Dobrze wiedzą, jak przebiegają między nimi podziały i pamiętają, z czego wynikają.

Spotkali się przy zdjęciach z '89 roku jak rodzina przy albumie, w którym wujek Adaś ma dzwony, a ciocia Helenka wygląda jak pudel w za dużych okularach. Nie śmiali się, raczej kiwali głowami.

Spotkali się po południu w zabytkowej sali Klubu Dziennikarzy przy Rynku. Po części oficjalnej, w składzie pomniejszonym o osoby wrażliwe na szpileczki wyostrzonych przez pamięć historycznych wspomnień, poszli jeszcze ze sobą posiedzieć.


Wybrana przez dr G., byłam na spotkaniu młodych krakowskich dziennikarzy.

Młodzi dziennikarze nie znają się wcale; na obleganych dziennikarskich kierunkach studiów jest ich zbyt wielu. Robią praktyki, pracują, czują się wybrani i niezastąpieni, biegają po mieście. Piją piwo w swoim gronie, które uważają za elitarne.

Spotkaliśmy się w samo południe w nowoczesnym budynku Wydziału Zarządzania UJ, pół godziny autobusem od Rynku. Zadanie: zorganizować nową redakcję akademickiego programu.

Od razu podkreśliliśmy, że nie ma po co tworzyć sztucznych podziałów między uczelniami. Przecież i wy, z KA, i wy, z UJ, i wy, z PAT, i wy, z UP, wszyscy dobrze wiemy, że trzeba zatrzeć te podziały, bo inaczej nie zrobimy nic.

Później rozmawialiśmy w profesjonalnym studio nagraniowym UJ o tym, że trzeba się zintegrować. Umówiliśmy się na piwo za dwa tygodnie i wtedy zaczął nas gonić czas, więc szybko rozjechaliśmy się, każdy na swoją uczelnię, do swojej redakcji, na swoje praktyki, do swojego domu, przed swój komputer.


Wniosek:
tak szybko, jak to możliwe, wyrobić sobie nazwisko i w charakterze wolnego strzelca pisać genialne reportaże z życia mieszkańców Nowej Zelandii.

sobota, 6 czerwca 2009

Wciąż przed obroną

piszę.
i piszę.
i jeszcze piszę, a w przerwach jem, śpię, i poprawiam, co napisałam.
aha. i jeszcze piszę.
oraz czytam.

nie piję.
gram w MadNumbers, to wystarcza.

wciąż pamiętam, jak się nazywam.
uważam to za sukces.

poniedziałek, 25 maja 2009

Generał do pani profesor

Oglądaliśmy salę.

Sala była w zasadzie kasynem oficerskim na Praskiej, a my przyjechaliśmy przed cudzym weselem zobaczyć białe obrusy i czerwone baloniki
w kształcie serc.

W biesiadnym namiocie nieopodal siedziała za stołami grupa staruszków ubranych w popielate, letnie garnitury.

Wyjrzeliśmy przez okno, ponarzekaliśmy na zbyt małą salę do tańca, sprawdziliśmy, czy krzesła są wygodne.
Później długo czekaliśmy na kierowniczkę.

Na zewnątrz, na schodach, grupa z namiotu ustawiała się do zdjęcia. Gdy skończyli, wyszliśmy na zewnątrz. "Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję" - zza wianuszka starych garniturów nie było widać czytającej. Słyszeliśmy tylko jej charakterystyczny głos. "Podpisano - Wojciech Jaruzelski" - dokończyła z dumą, wzbudzając aplauz dziadków.

Potem jadła na tarasie obiad z kilkoma młodszymi kolegami z partii.

"Senyszyn się nieźle trzyma" - powiedziała portierka. "Wyszczuplała, i ładny kolor włosów ma".

środa, 20 maja 2009

Pamięć wybiórcza

Wczoraj w tłumie stojących, siedzących i klęczących ludzi zobaczyłam znajomą twarz. Mignęły mi tylko siwe włosy i siwa broda - i znikły.

Zupełnie nie wiedziałam, skąd go znam. Próbowałam sobie przypomnieć, ale zbyt intensywnie starałam się przywołać jeszcze raz w wyobraźni mojego - najprawdopodobniej - znajomego.
I zamiast jego twarzy zaczęłam widzieć inne, podobne, z brodami,
z charakterystyczną linią policzków, i przestałam wiedzieć, o kim tak naprawdę myślę i czyje nazwisko chcę znaleźć wśród innych raz słyszanych nazwisk stłoczonych w pamięci.

Jechałam autobusem i patrzyłam za okno, na światła wieczornego miasta migające w szybach mijanych domów i samochodów, aż siwa broda i czupryna znowu pojawiły mi się przed oczami, powodując skurcz wyobraźni. Kto to jest? Jeśli nie znajdę odpowiedzi, zadręczy mnie moja własna pamięć, obracając się wciąż i wciąż wokół tej twarzy.
Ale gdzie szukać?
Wpisać w google hasło "jakiś mój znajomy, nie pamiętam skąd, taki przedwcześnie osiwiały pan"?

Nie poznał mnie, czyli pewnie nie znamy się za dobrze. Albo mnie nie zauważył, skupiony. Skąd? Ja? Go? Znam?

Może to któryś z redaktorów DP. Nie, jest tylko do jednego podobny. Nie, na pewno nie jest dziennikarzem. Ale kim? Kim? Kto mnie z nim poznał, kto mnie przedstawił i kiedy, czy w ogóle przedstawił? Czy usłyszałam jego nazwisko? Mniejsza zresztą o nazwisko, niech mi się tylko skojarzy ta znajoma twarz z jakimś miejscem, wydarzeniem, sytuacją, z czymkolwiek, co pozwoli go umiejscowić, gdzieś przypiąć, upchnąć, przyczepić do czegoś albo kogoś, kogokolwiek. Niech mnie przestanie dręczyć wrażenie, że kiedyś już się nad tym zastanawiałam.

Gdyby stał obok w autobusie, mogłabym się jeszcze przyjrzeć, zagadnąć, zapytać - skąd się znamy? Uspokoić niecierpliwą pamięć i móc spokojnie patrzeć za okno.
Właśnie.
Za okno!
Wtedy też patrzyłam za okno, stukałam w posadzkę obcasami czerwonych, zamszowych szpilek od K., K. stał obok,
a pan-zagadka był w szaroniebieskim kitlu, roboczym fartuchu.
Tak. Pamiętam. Pamiętam!

To profesor P.


Najprawdopodobniej.

wtorek, 5 maja 2009

Prawda prywatna

Napisałam wiersz.


Pokazałam go M.
M. ucieszyła się: "Fajny. Ja też mogłabym taki napisać"

Wysłałam go W.
W. napisał:
"Ciekawy, zapada w pamięć. Dobry"

Potem wysłałam go do K.
Przysłał mi sms:
"Jest jak opowiadanie z magazynu "Mały Podróżnik"

Ostatni widział go S.
Powiedział: "Miłe, bo lekkie"



Zrobiłam kilka zdjęć.


Pokazałam je M.
Wybrała dwa najlepsze. O trzecim powiedziała, że go nie rozumie; czwarte było źle wykadrowane.

Pokazałam je K.
Za najlepsze uznał te, które nie podobały się M.
O innych powiedział: "Banalne".

Wysłałam je do W.
Odpisał:
"Tylko jedno nieco mnie zafrapowało, inne nieme, nie mają mi nic do powiedzenia".

To jedno nie podobało się ani M., ani K.

środa, 29 kwietnia 2009

Teoretycy śledzą praktyków

Z konferencji "News i dziennikarstwo śledcze wobec wyzwań XXI wieku" wróciłam z dwudziestoma stronami notatek, głową pełną pytań, utwierdzona w przekonaniu, że dziennikarstwo śledcze wymaga warsztatu najwyższej jakości, i pozbawiona kolejnych złudzeń.

Teoretycy twierdzą, że dziennikarstwo śledcze jest działalnością dziennikarza, podążającego za informacją, która jest z premedytacją ukryta, bo jest związana z naruszeniem prawa lub moralności. Wskazują na elementy, które odróżniają dziennikarstwo śledcze od reszty.

Praktycy twierdzą na przykład, że nie istnieje dziennikarstwo śledcze; że to, co robią, to dziennikarstwo "wnikliwe". Nie zgadzają się z teoretykami - i, delikatnie mówiąc, nie zgadzają się też między sobą.

Nie znaczy to, że nie można znaleźć punktów wspólnych.
Po pierwsze: warsztat.
O którym nikt nie chce mówić, bo jest - jak w każdym rzemiośle - podstawą do zdobycia zlecenia.

Warsztat określany jest przez samych praktyków mniej więcej tak: "Temat się znalazł na jakimś forum, jakoś dotarliśmy, do kogo trzeba było, i jakoś się udało go zrealizować".
Parafraza może brzmieć tak: elementami warsztatu jest intuicja, znajomość odpowiednich, a jeszcze częściej - nieodpowiednich osób i instytucji, i znajomość odpowiednich artykułów odpowiednich ustaw (oraz orzecznictwa, jak podkreślał dr Kosmus z Gdańska).

Po drugie: osobowość.
Jest niepowtarzalna. Należy do niej umiejętność obserwacji, logiczne myślenie, cierpliwość, dociekliwość, sposób postępowania z ludźmi, prawość i odwaga.

Po trzecie: zasady etyczne, które (jak to trafnie ujęła dr Łoszewska-Ołowska z UW), "czuje się w sobie".

Po czwarte i piąte: poparcie w postaci wydawcy, który zapłaci za proces, oraz upór, który nie pozwala się poddać mimo poniesionych strat i braku oczekiwanych skutków.

Istnieje też kwestia sympatyzowania niektórych dziennikarzy z niektórymi ugrupowaniami, co przekłada się na rodzaj poruszanych tematów i bohaterów dziennikarskich dochodzeń.

Do końca nie wiadomo, kto w Polsce należy do elitarnego grona dziennikarzy śledczych. Na pewno są tam ci, których działalność została uznana przez opinię publiczną za sprawą SDP, Grand Pressów i im podobnych. Nawet, jeśli już po wręczeniu nagrody jednak przegrali proces i po cichu musieli ją oddawać.