poniedziałek, 26 września 2011

Katolicyzm: nowy chwyt marketingowy

Dzisiaj na rynek wszedł nowy "tygodnik opinii": "Wręcz przeciwnie".

O linii programowej nie będę pisać nic. Wystarczy bowiem zobaczyć okładkę. Na której Tusk i Kaczyński w szatach liturgicznych udzielają sobie nawzajem Komunii.

W ostatnim czasie to nic nadzwyczajnego. Przykłady można by mnożyć: Newsweekowe "Herezja smoleńska", "Palikot Mesjasz lewicy", "Bóg, horror, ojczyzna, Nergal", Wprostowi "Pogromcy szatana", Przekrojowe "Kościół uchyla drzwi gejom".

Okładek publikować nie będę, albowiem ręki do tego nie przyłożę.

Sprawy Kościoła przestały być okładkowym tematem zarezerwowanym okolice Świąt (jednych i drugich). Dlaczego? Bo to świetny sposób na marketing. Ten nowy pomysł na sprzedaż jest tym bardziej znaczący, że nie stosują go "Uważam, rze", "Polityka" i "Gość Niedzielny" - pierwsza trójka na rynku tygodników w lipcu 2011. Wygląda na to, że wbrew temu, co próbują nam wmawiać niektóre "tygodniki opinii", polskie społeczeństwo jest zainteresowane Kościołem i religią. I to przed wyborami.

Nieprawdopodobne?

piątek, 23 września 2011

Premier ma pomysł

Pomysł na polską rodzinę, oczywiście.

Jaki? Fantastyczny: dwa plus dwa. Przynajmniej.

Premier zwrócił się do Ministerstwa Finansów o wyliczenie, "ile kosztowałoby wzmocnienie motywacji, żeby posiadać więcej niż dwójkę dzieci".

Powiedział też, że Polska potrzebuje wysokiej jakości edukacji, również w wielu przedszkolnym, a rodzice muszą pracować, żeby utrzymać rodzinę - "więc musimy wziąć na siebie większą część odpowiedzialność jako państwo za finansowanie opieki przedszkolnej, edukacji przedszkolnej".

Premier po prostu zapomniał, że stojąc w rozkroku, łatwo jest wpuścić piłkę. A wpuszczając, można boleśnie oberwać.

Taki mecz obejrzę z dziką satysfakcją.

niedziela, 18 września 2011

Nergal w "M jak miłość"

W ramach starej medialnej gry "Zdenerwuj katolika" (nowa część z sumeryjskim bóstwem zarazy) pooglądałam sobie wywiady z Adamem Darskim, poczytałam cennik reklamowy TVP i awansem posłuchałam Dody. Nie zdenerwowałam się. To była bardzo pouczająca lekcja.

Wychodzi mi z niej, że Nergal jest specjalistą od taniej reklamy. Najpierw Holokausto. Potem darcie świętej księgi. Potem Doda. Na koniec - głos Polski, za który jeszcze mu zapłacą (co prawda równowartość jednej minuty reklam przed programem, ale zawsze to sto tysięcy do przodu).

Głos Polski, swoją drogą, odzywa się coraz donośniej w kontekście zatrudniania za pieniądze owego głosu człowieka o poglądach ustawowo zabronionych - bo TVP wciąż jest jednak telewizją publiczną. Publiczną, czyli utrzymywaną przez publiczność, złożoną w większości przez większość wyznaniową. Ciekawe, co by było, gdyby wszyscy chrześcijanie [oraz Żydzi] przestali od jutra płacić abonament - i, co ważniejsze, oglądać TVP.

Nic dziwnego, że katolicy na czele z biskupami protestują. Płacą abonament i wymagają dla siebie szacunku. Szacunek jest jednak reliktem poprzedniej epoki, a "pokolenie nic", którego przedstawicielem jest nasz sztandarowy satanista, należy do nowego społeczeństwa - społeczeństwa bezstresowego, charakteryzującego się wysokim poziomem egoizmu i niskim poziomem tolerancji dla religii.

Wracając jednak do Nergala i jego zdolności reklamowych: Voice of Poland to naprawdę świetny wybór. Po Biblii, Dodzie i chorobie trzeba podtrzymać oglądalność (ciekawe, czy przekłada się na słuchalność, hm). Lepszą reklamę Darski mógł zrobić sobie tylko występując w "Rodzince.pl", "Barwach szczęścia" albo "M jak miłość".

A jak go wezmą do "M jak miłość", to nawet ja obejrzę.

wtorek, 6 września 2011

Rząd Cudownych Metafor

Żyjemy w kraju cudownych metafor. Oj.

Ostatnio wszystkie siły (tu proszę sobie wpisać, jakie:............), sprzysięgły się przeciwko rodzinie. Zabieramy dzieci prewencyjnie, albo wysyłamy wcześniej do szkoły, albo w ogóle mordujemy, zanim się z nimi zrobi problem po urodzeniu.

Albo oddajemy do adopcji partnerom ze związków partnerskich jednopłciowych, żeby skutecznie ograniczyć populację (mniej emerytur w przyszłości!)

A dzieci, proszę państwa, są jedynym sposobem na przekształcenie małżeństwa (związku partnerskiego, khu, khu?) w RODZINĘ.

Choćby jedno dziecko (urodzone, nie usunięte) wystarczy.

Niestety wygląda na to, że dla naszego rządu (Rządu Cudownych Metafor - co zaraz wyjaśnię) "rodzina" to "lokator lub lokatorzy jednego mieszkania". Z podkreśleniem LOKATORA. Jak donosi Rzepa, od 31 sierpnia bezdzietny singiel jest w rozumieniu warunków kredytu "RODZINA na swoim" rodziną właśnie.

Teraz pora na wyjaśnienie Rządu Cudownych Metafor.

To rząd, który w opisywaniu swoich planów społeczno-gospodarczych posługuje się metaforą. Ciocia Wiki podpowiada, że metafora to "językowy środek stylistyczny, w którym obce znaczeniowo wyrazy są ze sobą składniowo zestawione, tworząc związek frazeologiczny o innym znaczeniu niż dosłowny sens wyrazów". Na przykład: "Wynagrodzenie na podstawie umowy o dzieło" - inaczej "pokaranie".

A cudowne?

Ze względów dość niepojętych, biorąc pod uwagę odsetek wierzących wśród rządzących: są to pobożne życzenia niewierzących, które z tego względu raczej nie mają szans się spełnić (w przeciwieństwie do pobożnych życzeń wierzących, na które ich Adresat odpowiada zazwyczaj cudem).

Metafora jest też zwana przenośnią.

Przenośnie Rządu Cudownych Metafor szybko i sprawnie przenoszą nas w krainę absurdu.

A u wrót krainy absurdu stoi RODZINA pod postacią bezdzietnego singla. W rękach trzyma tabliczkę: "Pokoje do wynajęcia. Tanio".


P.S. Gdyby ktoś nie zauważył: nie jestem przeciwna pomaganiu singlom. Jestem przeciwna głupocie.

czwartek, 1 września 2011

Oglądałam telewizję!

Oglądałam telewizję.

Nie, nie sama z własnej woli, po prostu był telewizor i byli włączacze. I włączacze włączyli. I to nie w porze wiadomości.

Dzięki temu przekonałam się, że - bezczelność! - reklamy wciąż są przerywane filmem!

Filmy, o dziwo, nie były polskimi dramatami obyczajowymi, uff. Nie trafiłam też na żaden z seriali o przygnębiającym utworze wejściowym z pesymistycznym tekstem.

Rozśmieszył mnie nawet któryś (ale który?) film z publicystyczno-widokowej trylogii Jacka Bromskiego. Chociaż była sama fonia, a właściwie fonia z wizją w paski.

- Ależ ty oglądasz te reklamy! - powiedziała M., kiedy siedziałam, zagapiona w ekran, podczas niewiarygodnie długiego bloku reklamowego, a po głowie krążyły mi ustawowe zapisy o dopuszczalnej długości reklam (potem odkryłam, że oglądałam telewizję prywatną, nie publiczną. A ta widzów nie oszczędza).

A było co oglądać. Kolibry w wersji techno, na przykład.

Kiedy doszliśmy do margaryny o smaku świeżego chleba (aaaaaaaa!) na szczęście obudziła się J. I pospiesznie oddaliłam się od telewizora.

Następne takie doświadczenie za rok.