wtorek, 9 czerwca 2009

Idealizm fotograficzny

"Czy wszyscy muszą robić zdjęcia?" - jęknął w smsie K., kiedy z naiwnym zachwytem podzieliłam się wiadomością o kolejnym fotograficznym znajomym.

Muszą.

Wielkim polem do popisu jest "Nasza-Klasa"; kto tylko ma znajomego fotografa, błaga go o świetne zdjęcia, a potem z satysfakcją wrzuca
je do swojej galerii. Celują w tym kobiety. Potem umieszcza się nazwisko w podpisie, albo nawet i link, i już kilku ciekawych, jak też wygląda portfolio kogoś, kto z tej szarej myszki pamiętanej z czasów liceum zrobił TAKĄ ślicznotkę/wampa/elegantkę/piękność, włazi na stronę rzeczonego fotografa.

Zazwyczaj są tam dwa typy zdjęć.

Jeśli fotograf postawił na ciuchy, nasza znajoma modelka jest wystrzałowo/przedziwnie/zupełnie-nie-w-swoim-stylu ubrana
i sfotografowana na tle rozsypującego się muru/metalowej kutej bramy/graffiti/zieleni miejskiej/placu zabaw.
Bardziej ambitni zabierają modelkę do starej kamienicy lub hali fabrycznej tuż przed wyburzeniem i tam układają ją w kurzu na podłodze albo każą wspinać się na stary, wąski i szorstki parapet.

Jeśli fotograf para się wizażem albo przynajmniej ma znajomych w tej branży, zafundował naszej modelce ekstra make-up, który ma sprawić,
że znajomi na "Naszej-Klasie" dodadzą setkę komentarzy pod zdjęciem,
a nieznajomi ściągną wszystkie zdjęcia z profilu na własny dysk, żeby
móc je oglądać wieczorami.

Modelka jest zachwycona.
Nie ma kobiety, która nie chciałaby być okrzyknięta piękną oraz sprawiać, że wszyscy mężczyźni na ulicy obejrzą się za nią mniej lub bardziej dyskretnie, w zależności od tego, czy idą z własną kobietą, czy nie.

Fotograf jest zachwycony.
Oto powiększyło się jego portfolio.

Znajomi też są zachwyceni.
Zwłaszcza płci męskiej.

Pula pięknych i nieprawdziwych zdjęć, przedstawiających wspólne marzenia fotografa i modelki, rośnie w nieograniczonej na razie niczym przestrzeni internetu. Sama je tam wrzucam. Sama je usuwam, kiedy już nie mogę na nie patrzeć. Aż chce się wrzucić coś brzydkiego, paskudnego, niszczącego złudną harmonię świata fotograficznego idealizmu.

Ale błogi pięknostan utrzyma się aż do kolejnej wystawy World Press Photo, pełnej płaczących kobiet i urwanych rąk bez lakieru na paznokciach.

Jeśli, rzecz jasna, ktoś wrzuci zdjęcia z wystawy na "Naszą-Klasę".

niedziela, 7 czerwca 2009

O tempora, o iurnalistes

Zachęcona przez dr G., poszłam na spotkanie starych krakowskich dziennikarzy.

Starzy dziennikarze znają się jak łyse konie, powielali razem niejedną gazetę i wypili ze sobą morze wódki. Dobrze wiedzą, jak przebiegają między nimi podziały i pamiętają, z czego wynikają.

Spotkali się przy zdjęciach z '89 roku jak rodzina przy albumie, w którym wujek Adaś ma dzwony, a ciocia Helenka wygląda jak pudel w za dużych okularach. Nie śmiali się, raczej kiwali głowami.

Spotkali się po południu w zabytkowej sali Klubu Dziennikarzy przy Rynku. Po części oficjalnej, w składzie pomniejszonym o osoby wrażliwe na szpileczki wyostrzonych przez pamięć historycznych wspomnień, poszli jeszcze ze sobą posiedzieć.


Wybrana przez dr G., byłam na spotkaniu młodych krakowskich dziennikarzy.

Młodzi dziennikarze nie znają się wcale; na obleganych dziennikarskich kierunkach studiów jest ich zbyt wielu. Robią praktyki, pracują, czują się wybrani i niezastąpieni, biegają po mieście. Piją piwo w swoim gronie, które uważają za elitarne.

Spotkaliśmy się w samo południe w nowoczesnym budynku Wydziału Zarządzania UJ, pół godziny autobusem od Rynku. Zadanie: zorganizować nową redakcję akademickiego programu.

Od razu podkreśliliśmy, że nie ma po co tworzyć sztucznych podziałów między uczelniami. Przecież i wy, z KA, i wy, z UJ, i wy, z PAT, i wy, z UP, wszyscy dobrze wiemy, że trzeba zatrzeć te podziały, bo inaczej nie zrobimy nic.

Później rozmawialiśmy w profesjonalnym studio nagraniowym UJ o tym, że trzeba się zintegrować. Umówiliśmy się na piwo za dwa tygodnie i wtedy zaczął nas gonić czas, więc szybko rozjechaliśmy się, każdy na swoją uczelnię, do swojej redakcji, na swoje praktyki, do swojego domu, przed swój komputer.


Wniosek:
tak szybko, jak to możliwe, wyrobić sobie nazwisko i w charakterze wolnego strzelca pisać genialne reportaże z życia mieszkańców Nowej Zelandii.

sobota, 6 czerwca 2009

Wciąż przed obroną

piszę.
i piszę.
i jeszcze piszę, a w przerwach jem, śpię, i poprawiam, co napisałam.
aha. i jeszcze piszę.
oraz czytam.

nie piję.
gram w MadNumbers, to wystarcza.

wciąż pamiętam, jak się nazywam.
uważam to za sukces.