sobota, 22 lutego 2014

Żebranko

Nasz rynek pracy jest wspaniały.
I nie chodzi mi nawet o to, że bezrobocie, że niskie pensje, emigracja zarobkowa.

Znalazłam ostatnio, zupełnie niechcący, bardzo znamienne ogłoszenie.

Potrzebny pracownik. Mniejsza o to, z jakiej branży. Szuka firma rekrutująca. 
Nazwy firmy, która szuka pracownika, nie ma. Jest za to długi opis wymagań po angielsku.
Nie ma też podanej pensji, nawet w przybliżeniu.

Że polskie standardy? Że pieniądze u nas to temat tabu, a o pensjach poniżej 10 tysięcy mówi się wstydliwie cicho albo wcale? Nie do końca. To jest zwyczajna bezczelność. 

Bezrobocie na poziomie 21 procent? (tak, policzmy tych, którzy nie mogli w kraju znaleźć pracy i wyemigrowali). Wezmą, co damy. I za ile. Chcesz pracować? Nie musisz wiedzieć, kim jesteśmy ani ile chcemy ci zapłacić. Wiemy, że jesteś na musiku, więc twój ruch. Wychodź. I tak mamy silniejsze karty. A jak nie chcesz, łaski bez, jest stu innych na twoje miejsce. Więc lepiej wyślij to CV. I nie licz na nic. I tak skontaktujemy się z wybranymi osobami.




poniedziałek, 18 marca 2013

Lewica drży

Drży, bo ma powód: nasz nowy papież jest w ewangeliczny sposób nieprzewidywalny. A ludziom się to podoba. I czują, że to nasz papież, a nie papież w ogóle. 

I tu jest problem. 
I dlatego wszyscy, którzy papieżem się przejmować nie powinni, komentują, obgadują, objaśniają, kraczą, gdaczą i kiwają z politowaniem głowami.

Nie założył peleryny - źle. Wiernych ściskał - źle. Dokumentów Vatileaks nie czytał - źle. Skromny - niedobrze. A niedobrze, niedobrze, bo skromnością podbija serca tych, co jeszcze się wahali, a teraz wiedzą, że żałośni dziecinnikarze (copyright: Siara) biorą się za bary z konkretnym niedźwiedziem. Który się przejmował nie będzie, a jeszcze nawrócić może, albo co.

Pani dyrektor pewnego teatru, nakarmiona lewą informacją o juncie, ma teraz dyscyplinarny kłopocik. Palikot mówi, że był to "gest artystyczny". 
A co ma, bidny, mówić.
Portale niewierzące, tak, jak przed konklawe prześcigały się w śmiesznych spekulacjach, teraz próbują ugryźć nową głowę Kościoła politycznie. Że dymisje w Watykanie, że to, że tamto.

Nie rozumieją. 
Ale rozumieć nie mogą. Cóż.

Tworzą listę "problemów", którymi nowy papież będzie się "musiał" zająć: związki homo, święcenia kobiet, aborcja, eutanazja, in vitro. I nie widzą, że dla Kościoła to nie są problemy. Związki homoseksualne są grzeszne, a homoseksualiści godni szacunku. Święcenia kobiet nie wchodzą w grę. Aborcja i eutanazja to łamanie piątego przykazania. To nie problemy do rozwiązania. To rzeczy oczywiste.

Problemy leżą gdzie indziej, ale żeby to wiedzieć, trzeba być wierzącym. Inaczej tworzy się setki żałosnych komentarzy, zaprasza równie żałosnych ekspertów od wszystkiego, żeby powiedzieli głupkom z drugiej strony szkła, co mają myśleć.

Ale głupki swój rozum mają i widzą coraz lepiej realia. 
Widzą papieża, który może rozpocząć - i już zaczyna - wiosnę Kościoła.
Widzą biednych lewaków, miotających się w sieci własnych prób zrozumienia tego, co się dzieje w rzeczywistości wiary. Najwyraźniej przerażonych.
Nic dziwnego.
Inauguracja pontyfikatu przecież jutro - w Józefa, który jest postrachem duchów piekielnych. 
A kto się nie modli do Boga, modli się do diabła - jak powiedział Franciszek.
Nasz papież. 
Ha.

wtorek, 12 marca 2013

Dość, oj, dość

Jak nie Wiśniewska Katarzyna, to Michalik Eliza. 

Ta ostatnia pisze w portalu naTemat (tak, tym z tytułami dla niedowidzących). Bloga pisze. Ojeju, jeju. Taki ten blog. A na blogu, jak my wszyscy, wyflacza się, biedna, i łzy leje, i pięści zaciska. Bo jej w Polsce źle.

Bo w Polsce dominuje podobno nachalna katopropaganda.
Nie, nie chodzi o naciski związku zawodowego katów. To znowu my, chrześcijanie, jesteśmy be.

Jesteśmy be, ponieważ:
- zabraliśmy sobie pieniądze z odszkodowania.
- nie lubimy, jak się miesza z błotem naszego duchowego przywódcę.
- wchodzimy pani E.M. do łóżka, na porodówkę i do portfela.
- dyktujemy, jak ma się kochać i czy ma mieć cesarkę.
- zmuszamy homoseksualistów do leczenia
I tak dalej, i tak dalej. Klasyka, wiecie. 
Chociaż nic o kanibalizmie tym razem nie było. 

Ten wykrzyczany (duuuużą czcionką, a jakże), mało oryginalny manifeścik jest nawet nieco zabawny. Zabawny, bo logicznie nie do obrony.

Przykład? Ależ proszę. Zajmę się tymi najbliższymi mi ostatnio.

Żąda Michalik Eliza, by nie wchodzono jej do łóżka, na porodówkę i do portfela.  Od nas żąda, katolików. Pomyliła niestety adresatów tych żądań. Co do łóżka się nie wypowiem, gdyż nie wiem, czy pani Eliza sypia z katolikami/czkami, czy też nie. Co do porodówki, większość lekarzy jest niestety katolikami, a rodzenie w samotności do przyjemności nie należy. Polecam głębszy namysł. Do portfela z kolei wchodzi raczej budżet państwa. Proponuję pikietę pod ZUS-em. Mogę podrzucić kilka zgrabnych haseł.

Żąda nasza superdziennikarka szacunku dla swojej prywatności.
Jak dla prywatności, skasować bloga.

Żąda E.M. także, by "nie dyktowano jak się kochać, jak ma się począć moje dziecko i jak urodzić - z cesarką czy bez" I znowu. Proszę pretensje kierować do swojego partnera/ki, (chociaż jak dziecko, to jednak partnera chyba), oraz do lekarzy, którzy chętnie wysyłają pacjentki na cesarki, bo to operacja zakontraktowana na dwa razy wyższą kwotę. Czysty zysk, taka cesarka. Dla szpitala, dla producentów mleka modyfikowanego, środków przeciwbólowych... Tu proszę swoje pretensje kierować, nie do mnie, bo ja - czyli mała cząstka Kościoła - nie mam zamiaru w tych kwestiach w pani życie się wtrącać.

"Żądam zaprzestania miotania obelg, zniesławiania i odsądzania od czci i wiary wszystkich, którzy nie wierzą w Boga." No, i tu się prawie zgadzamy. Tylko zamieniłabym to "nie wierzą" na "wierzą w Boga". 
Że to nieprawda? Te obelgi i zniesławianie?
To niech pani jeszcze raz przeczyta swój wpis. Od początku do końca. "Katolickie brednie", "jawne idiotyzmy", "katolickie gadzinówki". Hm.

I niech pani przestanie szerzyć propagandowe kłamstwa. Jakie? Choćby i takie: "Żądam zaprzestania pouczania Polaków o moralności i życiu w cnocie przez funkcjonariuszy kościoła katolickiego często tarzających się w rozpuście, zbrodniach na dzieciach, intrygach, także politycznych i ewidentnie nieczułych na ludzką krzywdę, nawet, a może szczególnie tę, którą sami wyrządzili.".
Przedstawi pani dowody? 
Nie sądzę.
 
Ale chyba rozumiem przyczynę tego, pani wybaczy, antykatolickiego bełkotu.
Jest Wielki Post. I o to właśnie chodzi. Widocznie czas także dla niekatolików.
Wielki Post - czas naznaczony łaską zmian. Dusza wyje. Trzeba zagłuszyć. 
Zażądać na amen.


niedziela, 10 marca 2013

Będziemy jak Węgrzy

O wspaniałej polityce prorodzinnej pisałam już wiele razy [tutaj]. Ale napiszę jeszcze raz. Zaczynam bowiem widzieć w tym wszystkim naprawdę spójny program. 

W takiej na przykład "Polityce" nie tak dawno ukazał się tekst niejakiej Wilk Ewy. Zaczyna się tak: "Rozpoczyna się proces przeciw rodzicom zastępczym z Pucka oskarżonym o zabicie dwojga powierzonych im dzieci. Do tak zwanego okna życia w Stargardzie Szczecińskim trafiło kolejne, tym razem dwuipółletnie dziecko. Ruszył proces przeciw Katarzynie W., matce beatyfikowanej przez tabloidy Madzi. Gotowy jest akt oskarżenia przeciw kobiecie z podlaskiego Hipolitowa (...)". To nie przypadek. Oddanie dziecka autorka stawia na równi z jego zamordowaniem. Mogę się tylko domyślać, jak się z tym czują matki, które dziecko oddały - a okno życia to forma adopcji.

W Krakowie rodzina Bajkowskich walczy o to, żeby być rodziną. Dlaczego? Ponieważ trzech synów policja zabrała siłą ze szkoły do domu dziecka. Zadecydował sąd - na rodziców donieśli terapeuci Krakowskiego Instytutu Psychoterapii. Do którego państwo Bajkowscy dobrowolnie zgłosili się na terapię, gdyż chłopcy nie lubili chodzić do szkoły. A przy okazji ojciec rodziny uczciwie się przyznał, że zdarza mu się dać dziecku klapsa. I chciał to zmienić. Ale mamy od tego nową, wspaniałą ustawę. I nic to, że za Bajkowskimi wszyscy, którzy ich znają, świadczą. Że deklarują wparcie. Że chłopcy uczą się dobrze i są zadbani.

Jakiś czas temu opieka społeczna odebrała rodzicom niemowlątko, ciężko chore - nie mieli dość pieniędzy na kosztowne leki, których NFZ nie refundował.

W żłobkach straszne historie - dzieci straszone, kneblowane, przywiązywane do krzeseł. Albo tylko zwyczajnie zaniedbywane.

Szkoła jest coraz bardziej dysfunkcyjna. Sześciolatki się w niej nie odnajdują. Nachalna propaganda zwana edukacją seksualną wypiera ze szkół podręczniki, które opierają się na naturalnym modelu rodziny.

Jesteśmy coraz niżej na homorówni pochyłej. Na końcu jest adopcja dziecka, zdaje się.

Centrum Zdrowia Dziecka wciąż ma się źle. A projekt in vitro dobrze. Próby legalizowania aborcji też.

Według Komisji Europejskiej dwadzieścia siedem procent Polaków jest zagrożonych biedą i wykluczeniem społecznym. Żyją na granicy minimum socjalnego. Dzieci? Jakie dzieci?

Przyrost spada drastycznie (widziałam gdzieś ostatnio komentarz, że nie wiadomo, dlaczego ludzie tak się przejmują tym odrobinę ujemnym przyrostem, to nic takiego, zwykła prawicowa propaganda). Emeryci, których nie będzie miał kto utrzymać - wiadomo, jak skończą.

Przekaz jest prosty: żadnych dzieci. Najpierw ułatwimy wam pozbycie się tych niechcianych. A jak będziecie chcieli, to wam pogorszymy warunki. Jeszcze. A jak jednak się zdecydujecie, to was zmusimy do oddania dziecka do żłobka. Potem do nerwowego szukania opieki zamiast przedszkola, w którym nie ma miejsc. Potem sprezentujemy waszemu dziecku traumę szkolną - co za różnica, sześć czy siedem. No, może dla ZUS-u. Jak zachoruje, nie wyleczymy. A jak nie będziecie mieli pieniędzy na nierefundowane leczenie, odbierzemy wam prawa rodzicielskie. A potem zaczniemy je przygotowywać do życia w homorodzinie. I spróbujcie protestować, to wam wsadzimy dzieci do sierocińca.

I w ogóle zniesiemy małżeństwa i wprowadzimy nakaz homozwiązków. Bez możliwości krzyżowania się.

Mówicie, że na Węgrzech jest dobrze? Tu też zrobimy Węgry. 
Będzie 11 milionów mieszkańców.




P.S. Tak. Koniec ciszy. Ileż można milczeć.

piątek, 14 grudnia 2012

Nieświęty Mikołaj i Boska Niewiasta

Obejrzałam sobie niedawno reklamową gazetkę pewnego marketu. Taką przedświąteczną, z zabawkami.

Na stronie drugiej - gadżety jasełkowe. Oczywiście słowo "jasełka" w gazetce nie pada. Mamy za to wiele sugerujące stroje aniołka, pastuszka, Józefa, króla... i Boskiej Niewiasty.
Logika kazałaby przypuszczać, że to Maryja - czyli "ludzka" kobieta, która urodziła Boga.
A tu niespodzianka: to niewiasta jest boska, a o jej dziecku nic w gazetce nie piszą. Czyli chyba jednak nie Maryja.

W pewnej stacji radiowej - nastrój przed - no właśnie: przedświąteczny? hm... - wprowadza Kayah i jej piosenka o niczym "Ding dong".
Że nie jest o niczym? Że się w niej pojawiają słowa kluczowe: dziecko, dobra nowina, wesołych świąt?
No cóż, pozycjonowanie działało widocznie już wcześniej.
Komentarz z youtube:
"Uwielbiam tę piosenkę! (...) Tekst przy tym bardzo życiowy! Zdecydowanie to jest jeden z moich ulubionych kawałków świątecznych!"

Siwy grubas w czapeczce krasnoludka, gdzie się nie spojrzy. Czasami po kilka naraz - takie stado Mikołajów. A obok - stado reniferów. I pewien amerykański napój. Do kompletu - ludzie z niedowierzaniem przyjmujący informację, że święty Mikołaj był... księdzem. Niemożliwe!
Hostessy - aniołki sprzedające opłatki w centrum handlowym. Poświęcone?
Cisza.

Korporacyjne życzenia wyprane z sensu świąt, dobre na każdą okazję. Kartki "świąteczne" z reniferami, bombkami i gwiazdkami. 

Co się liczy? Rodzinna atmosfera. Jedzenie, jedzenie, jedzenie. Prezenty. Choinka chyba jeszcze. Wiecie, takie tradycyjne polskie święta.
A że te Święta mają katolickie korzenie? Że ich istotą jest świętowanie narodzin Boga?
Mniejsza z tym.

Czekam więc tylko na lewackie hasła o zawłaszczaniu zimowych świąt przez katolików. Że każdy może kultywować tradycję, jak chce. Pewnie do tego nie dojdzie, bo wtedy należałoby wiarę deklarować przy zatrudnieniu i stosownie do niej odbierać świąteczne urlopy bądź też nie. A urlopu każdemu szkoda, nawet temu, co zamiast Bożego Narodzenia obchodzi Święto Karpia. Albo właśnie Święto-Bez-Karpia, ekologicznie. Z Boską Niewiastą i nieświętym Mikołajem.











środa, 5 grudnia 2012

Absurd na absurdzie jedzie i absurdem pogania

Kiedy po raz pierwszy, dawno temu, usłyszałam w radiowej Trójce transmisję z obrad Sejmu, byłam przekonana, że to skecz kabaretowy. Przydługi, ale naprawdę zabawny. Wysłuchałam do końca, żeby poznać autora.

O, zgrozo.

A teraz, zamiast słuchać kabaretowych skeczów, czytam sobie doniesienia prasowe. Kiedyś czytała Borisa Viana, ale on się już do naszych mediów nie umywa.
Przypuszczam, że najlepsza szopka mnie jednak omija, bo zapis video ze względu na swoje tempo mnie męczy, i telewizji też nie oglądam. Ale doniesienia pisane prawdopodobnie niewiele ustępują tym filmowym. A i tak działają lepiej niż kawa, którą ze względów wiadomych powinnam ograniczać.

Codziennie tworzy mi się lista absurdów. Kiedyś potrzebowałam tygodnia na znalezienie naprawdę dobrego - czego, właśnie, czego? Idiotyzmu? Niedopatrzenia? Głupoty? - teraz jeden absurd goni drugi i czasami nie nadążam.

Na przykład dziś:

1. Szwedzki artysta namalował obraz popiołem z pieca krematoryjnego na Majdanku.

"Ukazały mi się postacie, jakby popiół zawierał energię, wspomnienia lub dusze ludzi, ludzi torturowanych, dręczonych i mordowanych przez innych ludzi w jednej z najbardziej bezwzględnych wojen XX wieku" - mówi autor, którego nazwiska nie podam. I oburza się, że potomek jednego z tam zamordowanych krytykuje dzieło... bez jego obejrzenia.

2. Magdalena Środa w felietonie o oknach życia.

Otóż należy je zamknąć. Bowiem dziecko ma prawo poznać rodziców (Ciekawe. Punkty poboru spermy i komórek jajowych też pozamykać?) "Aborcja jest nielegalna, procesy adopcyjne są trudne, dzieci przysposobionych do adopcji - bardzo mało. Może zamknięcie okien życia wymusi na rządzie jakiś ruch w kierunku edukacji seksualnej, uznania reprodukcyjnych praw kobiet, uznania praw dzieci (nie tylko do życia, ale godnego życia), wreszcie zracjonalizowania adopcji.

Tak się składa, że okna życia są objęte uproszczoną procedurą adopcyjną.
"Powiedziała, co wiedziała, i czym prędzej odleciała" - że sobie tak zacytuję klasyka.

3. Prokuratura oznajmiła, że trotyl był. Ale mogła też być pasta do butów. Producent aparatu powiedział, że jak trotyl, to na pewno nic innego. TVN podał, że producent powiedział, że jak trotyl, to równie dobrze coś innego.


Oklaski. Kurtyna opada z hukiem, ucinając łby artystom.
[Och, czy to nie była przypadkiem mowa nienawiści? Dobrze, że nie jesteśmy na kazaniu...]

piątek, 2 listopada 2012

Kazanie robi mi ziazi

Czym różni się kazanie od homilii?
Homilia wyjaśnia Słowo Boże.

I tego mi bardzo, bardzo brakuje, kiedy słucham kazań, zwłaszcza w te bardziej istotne dni w roku.
Brakuje mi też teologicznej poprawności, która czasem umyka w ferworze głoszenia.

Na przykład wczoraj.
Uroczystość Wszystkich Świętych. Dzień radości z tych - i z tymi - którzy trafili do nieba.
Można by się zabrać za próbę wyjaśnienia tego, co mówi Pismo, chociaż troszeczkę. Odwołać się do czytań, do Ewangelii.
Ale nie. Zamiast tego dostajemy papkę, utwierdzającą nas w naszych (często błędnych) przekonaniach.
A przecież homilia (i kazanie też) powinno nas poruszyć, sprawić w nas przemianę, choćby ją zainicjować, dać nam do myślenia. Kiepskie to kazanie, na którym tylko kiwamy głową, nie dowiadując się niczego nowego. Albo kręcimy nią z niedowierzaniem, kiedy się dowiadujemy zupełnie nowych rzeczy - jak tego, że zmartwychwstaje tylko dusza. Auuuu!

Człowiek jako jedność psychofizyczna, zmartwychwstający z duszą i ciałem, najwyraźniej w opinii niektórych kaznodziejów przekracza możliwości wiernych. Więc wolą malować obrazki nieba i piekła, po raz setny wyjaśniając, że z piekła wyjścia nie ma, czyściec to stan przejściowy, a w niebie jest się w Bogiem.

Na litość! O tym wiedzą nawet niewierzący!

Sądzę, że problem jest tu taki sam, jak z wychowaniem dziecka.
Kiedy rodzice mówią do dziecka: Nie ruszaj, bo zrobisz sobie ziazi! To jest be! To jest cacy! O, zabawka zrobiła bam! Ziobać, leci ptasiek! (i nie ma to nic wspólnego z WW) - nie ma się co dziwić, że dziecko mówi: ziazi, cacy, be i bam,  zamiast: krzywda, dobre, niedobre, spadło.

Dopóki będziemy mówić do dorosłych katolików językiem jak dla dzieci, będą infantylni w swojej wierze - a przynajmniej w tej jej części, która bierze się ze słuchania kazań. Nie znaczy to, że trzeba mówić językiem trudnym i skomplikowanym. Jezus mówił PROSTO. Używał metafor, powiadał przypowieści, ale nie bajeczki. Mówił rzeczy trudne, nie bojąc się, że straci słuchaczy - co się zresztą działo.

Takie na przykład "Wierzę w ciała zmartwychwstanie" - to chyba konkret, prawda?  A ile się ci nasi biedni nagimnastykują, ile wody naleją, zanim wspomną o tym, że w niebie będziemy z duszą... i ciałem. Owszem, przemienionym, uwielbionym, ale - ciałem.
Jakby brak im odwagi. I wiary w to, że zgromadzeni na mszy wierni zrozumieją coś trudniejszego niż to, czego słuchają od lat. A tu potrzeba konkretów. Zbudźcie się, o śpiacy!
Dosłownie.

Oczywiście muszę zastrzec, że są chlubne wyjątki. I całe szczęście. Ale co z resztą?
Rok Wiary jest. Może tak byśmy to zmienili?