piątek, 26 marca 2010

W szpilkach po bruku

Wieje porywisty wiatr. Ciepły i ożywczy.

Mężczyźni mają charakterystyczny błysk w oku i gremialnie wciągają brzuchy.
Wiosna.

Ludzie chodzą po ulicach wolniej i spokojniej, mniej ubrani, bardziej uśmiechnięci. Nie narzekają. Są mili.

Rudy kocur o błyszczącym futrze i grubym ogonie kroczył Floriańską, jakby wrócił po zimie na swoje włości.

Jechałam wczoraj po południu tramwajem-jedynką. Pod Halą Targową wysiadało, jak zwykle, mnóstwo ludzi. Na chodniku leżała cieniutka apaszka w brązową panterkę. Wszyscy ją mijali, przekraczali, obchodzili. Zastanawiałam się, kto ją zgubił, i czy ta kobieta siedzi teraz w drugim wagonie, może czyta książkę, a brak zauważy dopiero w domu. Na samym końcu z tramwaju wysiadł starszy, tęgawy pan o lasce. Zobaczył apaszkę. Najpierw próbował ją podnieść laską, ale gumowa końcówka była zbyt gruba. Schylił się z trudem, wziął apaszkę w ręce, rozejrzał się i powiesił ją na płocie oddzielającym przystanek od ulicy. Ale nie poprzestał na tym; przywiązał ją delikatnie - żeby nie porwał jej wiatr. Tramwaj ruszył, a ja zdążyłam zobaczyć jeszcze młodą kobietę za kierownicą swojego samochodu, stojącą na światłach, jak patrzyła na starszego pana z apaszką. Uśmiechała się.

K. napisał do mnie:

Wiosenne kwitnienie.
Studnie pragnień
zaczynają parować

Znowu robię zdjęcia i przestała mnie przerażać pobudka o 5.30.

Kupiłam kolejne czerwone buciki na obcasie. Nie mogę się obejść bez czerwonych butów.

Wczoraj wieczorem, kiedy tramwajem wracałyśmy z zajęć, przez pół drogi stałam w otwartym oknie. Wiatr nie wiał mi w twarz, bo zasłaniałam się aparatem. Rozostrzyłam tak bardzo, jak tylko się dało, i obserwowałam przesuwające się powoli, różnokolorowe świetliste kuleczki. Złote, białe, pomarańczowe, fioletowe, czerwonawe - zanurzone w atramentowym powietrzu.

To było piękne.

poniedziałek, 22 marca 2010

Kilka przydatnych słów

Tautologia

Z greckiego: ταυτος – ten sam i λογος – mowa.

Niepotrzebne powtórzenie wyrazu, myśli zawartych już raz w danej wypowiedzi.
Powstaje, kiedy mówiący nie do końca wie, co oznaczają wyrazy, których używa.
(Kopaliński)

Pleonazm

Z greckiego - nadmiar.

Wyrażenie składające się z dwu lub więcej wyrazów (prawie) to samo znaczących.
Pleonazmy często zawierają wyrazy pokrewne lub wyrazy obce, których twórca wypowiedzi nie rozumie.
(Kopaliński/Ciocia Wiki)

Redundancja

Z łaciny: powódź, nadmiar, zbytek.

Pojęcie określające, o ile można skrócić zakodowaną wiadomość przy przejściu do najekonomiczniejszego sposobu zapisu.
Nadmiar w stosunku do tego, co konieczne lub zwykłe.
Niecelowa nadmiarowość jest uważana za niezręczność językową.
(Kopaliński/Wujek Google)

Elokwencja

Od łacińskiego "wygłaszać".

Sztuka wymowy, wymowność, umiejętność łatwego i przekonywającego wysławiania się; krasomówstwo.
(Kopaliński)

Gadulstwo

a. niestrawna elokwencja
b. nużąca elokwencja

(Internetowy Słownik Haseł Krzyżówkowych)


Dziennikarstwo

Niestety, niczego nie znaleziono.
(Kopaliński)

poniedziałek, 15 marca 2010

Wirtualny ptaszek

Gazeta Krakowska w osobie Bartosza (nomen-omen) Piłata osądza dzisiaj pewien popularny w niektórych kręgach krakowski portal internetowy. Te kręgi to głównie praktykanci i stażyści. Oraz kilka dużych nazwisk, piszących ostatnio blogi.

Portal jest rozległy, obejmuje wiele działów zbyt luźnym uściskiem, by można było mówić o trzymaniu ich w ryzach. Coś jak za duży kawałek tortu.

Bartosz Piłat wnikliwie wyłapał newsa z maja zeszłego roku; to ogłoszenie o poszukiwaniach. Poszukuje się mianowicie dziennikarzy śledczych.

Niezły dowcip, co? Szukać dziennikarzy śledczych przez internet. Zdaje się, że już o tym pisałam, ale temat wciąż zabawny.

Oczywiście, nie pracowaliby sami, ale pod wiadomymi opiekuńczymi skrzydłami jednego z dobrych duchów redakcji. Definicja dobrego ducha jest prosta: stać go na przyjacielski wolontariat.

"Jedynym kłopotem w rozwoju tego portalu jest fakt, że na razie nie oferuje on dobrych pieniędzy. Musi więc bazować na wolontariuszach" - mówi inny dobry duch.

Śliczne. W maju zeszłego roku oparłam się pokusie zdobycia informacji o wysokości pensji dziennikarza śledczego w rzeczonym portalu.

Wtedy zresztą, i trochę wcześniej też, po tym znanym krakowskim portalu jak po łysej kobyle jeździła Wyborcza głosami swoich czytelników, puszczając na forum wodze ogólnopraktykanckiej złośliwości. Nic dziwnego, jest prawicowy. Teraz "Krakowska" odwala swój kawałek roboty.
Słyszałam kiedyś plotki o dziennikarskim dochodzeniu (ani GW, ani GK), które miało zaowocować rozchwytywanym reportażem o złym traktowaniu niewolników, przepraszam, pracowników portalu. Słyszałam też, że z uwagi na koszty procesu na upadło dość szybko. Można by rzec - poroniony pomysł; umarł, zanim się narodził.

Założenia portalu były dobre, a momentami nawet wzniosłe. Szczytne idee. promocja wartości odpowiednich, rzecz jasna. Realizacja założeń utykała, ale przedsięwzięcie dalej żyje. W internecie, a przede wszystkim w pamięci tych, którzy zrobili tam bezpłatny trzymiesięczny staż trwający sześć miesięcy. I tych, którzy dostali propozycję współpracy, a potem usłyszeli stawkę.

Gwoli ścisłości, ja też robiłam ten staż. Gdyby wyliczyć średnią, wyszłoby 8.33 za tekst. To i tak lepiej niż 2,50. Za 8.33 można zjeść pyszne calzone na rogu Grodzkiej i jeszcze zostają 33 grosze.

czwartek, 11 marca 2010

Kościół znów się miesza

W poniedziałek i wtorek obradował nasz Episkopat. Przedmiotem obrad były różne problemy, a wśród nich - nasze media publiczne.

No właśnie.

Na tapecie akurat inne rzeczy, GW zaangażowała się w kościelne skandale pedofilskie. Więc komentować komunikatu Episkopatu nie ma czasu. Nie wybuchła więc kolejna burza pod hasłem "Kościół miesza się do nie swoich spraw". Tym razem bowiem miesza się do swoich. A jeśli się miesza, to oznacza, że jest już naprawdę źle.

"Pasterze Kościoła z niepokojem przyjmują informację o kryzysowej sytuacji w mediach publicznych – w Polskim Radiu oraz Telewizji Polskiej."

Aha. Więc wreszcie ktoś (oprócz niektórych byłych dyrektorów) mówi, że jest kryzysowa sytuacja. A nie, że to koniec mediów publicznych, że statek tonie, że nic nie da się zrobić, że trzeba wysadzić obecne struktury i zacząć od początku.
Mamy kryzys - to, wbrew pozorom, konstruktywny wniosek; kryzys jest przecież nieodłącznym elementem rozwoju i daje nadzieję na to, że będzie lepiej.
Kryzys to jaskółka zmian, a nawet - całe stado jaskółek.

"Media publiczne stanowią ważny element dobra wspólnego, za które wszyscy ponosimy odpowiedzialność."

Kluczowe słowo w tym zdaniu to WSZYSCY. Co oznacza, że pojedynczy, szary oglądacz TVP też powinien mieć coś do powiedzenia, oprócz narzekania na upolitycznienie i podział, i kicz. Bo przecież "media publiczne powinny pełnić powierzoną sobie misję ponad podziałami partyjnymi."

Ale tu pada kolejne kluczowe słowo: MISJA. Jest już tak wytarte od ciągłego szorowania nim po zębach WSZYSTKICH, którzy mamroczą pod nosem przekleństwa pod adresem kolejnych Zasiadających Na Stołkach Dyrektorskich, że nikt nie pamięta, co ono naprawdę oznacza. A oznacza na przykład dobre reportaże, programy edukacyjne nie tylko dla dzieci, ciekawą publicystykę, upowszechnianie sztuki (przepraszam, Sztuki).

Zarówno w radio, jak w telewizji.

I jeszcze na koniec:

"istnienie mediów publicznych jest elementem polskiej racji stanu".

To bardzo znaczące stwierdzenie.

A co to takiego, racja stanu?

Ciocia Wiki mówi, że to wyższość interesu państwa nad innymi interesami i normami. Oraz, że w państwach demokratycznych racja stanu jest zazwyczaj kwestią "pozadyskusyjną".

Oraz, że racją stanu kieruje się mąż stanu.

U nas, niestety, zamiast mężów stanu mamy kochanków stanu.
Jaka jest różnica?
Mąż ma obowiązki oraz przyjemności.
Kochanek ma przyjemności.

Czyli - wracamy do podstaw.
Komunikat Episkopatu to nic innego, jak szóste przykazanie w kolejnej odsłonie.

sobota, 6 marca 2010

Kapuściński fiction

W środę była premiera.
Premiera nowej książki Domosławskiego o Kapuścińskim, której świetną reklamę zrobiła żona pisarza (tego drugiego),żądając zakazu publikacji. Więc od stycznia temat krąży w branży, a od lutego jest medialnie podgrzewany. „Znak” z powodów uczuciowych, o których i tak wiadomo, że są finansowe, zrezygnował z publikacji, więc „Świat Książki”, który chce wydawać bestsellery, wydał. I wydaje się, że to bestseller.

Książka znikła z półek. Dzień po premierze wraz z E. zrobiłam rundę po księgarniach wokół krakowskiego Rynku.

Empik dostał pięć sztuk, więc już dawno jej nie było.

W firmowej księgarni „Świata Książki” na Floriańskiej został tylko audiobook. Książki przyszły już kilka razy – i znikły. Ale będą we wtorek. Będzie nawet miękka okładka, co sugeruje, że wydanie 45 tysięcy
w twardej było, oczywiście, marketingowym chwytem.

We wtorek będą też książki w Matrasie – w którym rozeszły się już ze trzy dostawy. I w dwóch innych księgarniach. Za to kilka egzemplarzy, przecenionych z 54,90 do okrągłej pięćdziesiątki, zostało
w taniej książce na Brackiej.

No i wszyscy kupują samego Kapuścińskiego, bo trzeba zobaczyć na własne oczy, co to on w tych swoich książkach, gdzie i jak.

I co teraz?

Kiedy wszyscy dowiemy się, co też to wyprawiał Kapuściński,kiedy spadnie nam do stóp z piedestału, na który go wywindowaliśmy, głowa pisarza? Kiedy zaliczymy go do kategorii ludzi gorszych, bo umoczonych w TW-bagnie
i PRL-owskich układach?

I nie mówcie mi, że tak nie będzie.

A przecież o tym, że coś nie do końca w porządku z jego reportażami, przebąkiwali od dawna różni inni. Na przykład Rafał Trzciński.

I. mówi, że teraz po prostu musimy zacząć czytać Kapuścińskiego inaczej. Czyli jego książki z półki „Klasyka reportażu” przesuną się na regał „Klasyka literatury”.

W. triumfuje. „A nie mówiłem?”

A co mają powiedzieć wszyscy studenci dziennikarstwa, dla których Kapuściński był w kanonie lektur na pierwszym miejscu? A co mają powiedzieć ci, dla których Mistrz Kapuściński był drogowskazem na drodze do dziennikarstwa? A co mają…

No właśnie.

A coś muszą powiedzieć. Ostatnia salwa ze straconych pozycji.
Ks. Boniecki napisał we wstępniaku [TP, 10/2010] tak: „Z przekonaniem będę bronił tezy, że w książce Domosławskiego wielkość jej bohatera zostaje potwierdzona,choć w zaskakujący sposób”. Szykuje się wielka medialna debata o obalaniu pomników, która sięga naszych niezagojonych ran, bez opatrunku chowanych przed własnymi oczami, spychanych do podświadomości. Teraz je odkrywamy – i ze zdumieniem patrzymy, jak ropieją i nie chcą się zabliźniać.

Czy ktoś już zapytał, jak bardzo rozczarował się Domosławski, pisząc swoją książkę?
Nie wiem.

czwartek, 4 marca 2010

Autorytet z przymiotnikiem

Byłam ostatnio na spotkaniu z Bartoszewskim. Promował swoją nową książkę - biograficzną. Mówił przez dwie godziny, a może nawet dłużej. Nie wiem, bo musiałam wyjść.

Wychodziłam ze smutną refleksją. Pewnie dlatego, że siedziałam na balkonie i widziałam z góry małe figurki: Bartoszewskiego, obok Zająca, taniec fotografów na brzegu dywanu, którym wyłożona jest scena Auditorium Maximum. Kamery skierowane na niego, poprawianie mikrofonów, klękanie i kucanie, by zrobić jeszcze jedno zdjęcie.

A Bartoszewski mówił i mówił - i nie powiedział nic. Nic, czego byśmy wcześniej nie słyszeli. Nic nowego. Mówił błyskotliwie i z zapałem, w charakterystyczny sposób - ale forma przerosła treść.

Byłam rozczarowana. Niewiele mamy w Polsce autorytetów. Nadeszły czasy rozliczania się z najnowszej historii i - jak pokazują ostatnie lata - mało kto wychodzi z tego egzaminu zwycięsko, chociaż kryteria nie są do końca jasne. Nasze autorytety w świadomości społecznej zaczynają zamiast nazwisk mieć pseudonimy.

Nie wiem, czy to celowe działanie, by zrównać z ziemią wszystko, co było, uderzyć pod kolanami tych najmocniejszych, a kiedy upadną, wprowadzić nowych. Tylko kto miałby to robić? I kogo wprowadzać?

Wystarczy przez kilka dni oglądać telewizję - i mamy hipotezę roboczą.

Ucięliśmy sobie o tym długą pogawędkę, wędrując z K. po górach, wieczorem, przy świetle gwiazd. Wnioski, do jakich doszliśmy, nie były optymistyczne. Nie ma ludzi, których życie byłoby wzorem do naśladowania. Są autorytety z przymiotnikiem - moralne, polityczne, społeczne, muzyczne.

Ci, którzy byli "autorytetami po prostu" - przeżyli się. Nie pasują do naszych docyfryzowanych, przeinformatyzowanych, przyspieszających
z chwili na chwilę czasów.

Po długim namyśle udało mi się wymienić kilka męskich nazwisk. Nie ma autorytetów wśród kobiet! I feministki nie protestują?

A może się mylę?

Może weszliśmy w fazę "małych autorytetów": będę robił tak, jak ojciec, jak dziadek, jak przyjaciel, jak profesor, jak trener. Nie wszyscy muszą ich znać; wystarcza mi, że ja ich znam i uważam za godnych szacunku.

Na szczęście w tym wszystkim można znaleźć Mistrza.
Wychodzi nam naprzeciw.