sobota, 27 lutego 2010

Wilkołaki przeżywają renesans

Jak najłatwiej zarobić pisaniem?

Zostać autorem bestsellerów.

(Nic w tym śmiesznego - ciocia Wiki używa terminu "autor bestsellerów" jako oddzielnej kategorii wśród takich, jak: pisarz, poeta, publicysta, dziennikarz)

Co obecnie uważamy za bestsellery?

Książki o wilkołakach, wampirach i, rzecz jasna - ludziach; ktoś musi być gryziony w tej bajce.

(Pomijając, oczywiście, ostatnie cudo Dana Browna, które ma swoją dobrą
i złą stronę. Dobra: szybko się czyta, zła: ma 600 stron.)

Meyer odniosła spektakularny sukces i marzeniem połowy nastolatek ze zbyt długimi grzywkami i czarnymi paznokciami było spotkać bladego bohatera tragicznego, promującego, o dziwo, czystość przedmałżeńską - do czasu.

A teraz mamy prawdziwy wysyp. Seria "Czysta krew", rozliczne romansidła
z bladym lub zarośniętym kochankiem - ryzyko wzrasta do zarażenia się czymś więcej niż chorobami wenerycznymi, jakie to ekscytujące!

Pod hasłem "wampir" w jednej z porządniejszych księgarni internetowych - 209 pozycji. "Pamiętniki wampirów", "Na tropie wampirów", "Akademia Wampirów" - i tak dalej, i tak dalej.

Pod hasłem "wilkołak" - tylko 70 tytułów, więc lepiej zabrać się za pisanie książek o wilkołakach. Przewiduję wzrost popytu.

Taka właśnie jest nowość zapowiadana przez wydawnictwo Zysk (na marginesie, to nazwisko właściciela, a nie manifest programowy).
Posłuchajcie:

Krwawa i zmysłowa: "Ugryziona".

"Przesycony zmysłowym erotyzmem thriller zaspokoi nienasycony apetyt każdego miłośnika powieści grozy."

Już samo to powinno wystarczyć, prawda?

Dalej notka wydawcy mówi o Elenie, młodej dziennikarce, która ma stałą pracę i stałego chłopaka - ale skrywa wielki sekret: jest jedyną na świecie kobietą-wilkołakiem. Jej facet pewnie nie byłby zachwycony, gdyby zobaczył ją w nocnej akcji - a tu klops: Wataha wzywa ją na pomoc, bo szykuje się wilkołacza rewolucja.

Co za dylemat musi przeżywać nasza bohaterka!

Czuję, że to będzie przebój. Kolejna książka, które pomoże w rozwiązaniu wielu dylematów moralnych, z którymi boryka się ludzkość. A zwłaszcza jej nadgryziona część.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Wszystko i nic

Zauważyliście, że opanowuje nas zbiorowy, narodowy pesymizm?

Polska jest krajem absurdu i niesprawiedliwego prawa. Rządy sprawują ci sami ludzie, co przed 1989 rokiem. Wszystkim zawiadują służby, gra toczy się, jak zazwyczaj, o pieniądze i władzę. Wszyscy, którzy mieli szansę żyć za poprzedniego ustroju, są podejrzani o bycie TW. Afera goni aferę, proces goni proces, komisja śledcza-komisję śledczą.
Nikt nie jest w stanie tu posprzątać, bo sprzątać mogą czyści, a czystych nie ma. A nawet, jeśli się zdarzają, są jeszcze za młodzi i starzy nie dadzą im szans.

A ty, szary obywatelu, nic nie możesz. Nic od ciebie nie zależy, wybierasz w jakichś wyborach jakiegoś bezpartyjnego byłego ubeka, dobrze zakamuflowanego, i potem już na nic nie masz wpływu.
Oni sobie rządzą, a ty sobie cierpisz.
Oni sobie zarabiają, a ty sobie płacisz podatki.
Oni sobie jeżdżą, piją, jedzą i mają w nosie, ty sobie siedzisz, oglądasz i z bezsilności zaciskasz pięści.

Ale możesz wszystko: wolno ci robić to, co ci się podoba. Żyjemy w wolnym kraju i nie po to go wyzwalaliśmy, żeby teraz ktoś mówił ci, jak masz żyć. Możesz pracować, gdzie chcesz, możesz prowadzić takie życie, jakie chcesz, możesz się rozwodzić, rozbierać, rozpijać, możesz brać udział w teleturniejach, możesz wydawać swoje ciężko zarobione pieniądze, na co tylko masz ochotę. Możesz jechać za granicę. Wszystko ci wolno, wszystko, co dotyczy twojego życia. Tylko nie wtrącaj się do nie swoich spraw, do spraw państwa, do rządzenia, do gospodarki. Nie wtrącaj się, bo się nie znasz: nie znasz się z tymi, którzy się wtrącili, a teraz ciebie też mogą wtrącić w otchłań kompromitacji, bo śmierć medialna liczy się bardziej niż naturalna i w mediach udało się zrealizować marzenie wszystkich dyktatorów - umiera się wiele razy. Setki razy. Tysiące razy. Wszystko zależy od oglądalności.

Więc rób, na co masz ochotę: po to masz zabawki wolności, żeby się nie wtrącać w sprawy dorosłych.

A jakbyś chciał się wtrącać, wiedz, że i tak jesteś niczym, pyłkiem w systemie, gałązką w gąsienicach czołgu. Nie pokonasz fali zła, która nadciągnęła i pokazały ją wiele razy i na różne sposoby media. Nie ma nadziei. Kraj jest zjedzony przez korniki korupcji, przeżarty rdzą współpracy, sypie się i wali, i nikt nic nie może zrobić, bo nie ma Wielkiego Konserwatora, który uleczyłby system.

Jest źle. I będzie jeszcze gorzej, tylko gorzej, bo lepiej być nie może. Więc porzuć swój pesymizm i przerzuć się na optymizm. Optymista nawet na cmentarzu widzi same plusy.

A tych, którzy mówią, że może być lepiej, nie słuchaj. Ich naiwność nie zna granic. To katolicy, dziewięćdziesiąt procent naszej społeczności.
A jest nas 37 milionów tu i 18 milionów tam.

Czterdzieści dziewięć milionów optymistów to zdecydowanie za mało, żeby coś zmienić.

niedziela, 7 lutego 2010

Gupiki, talent i fotoszopa

Gupiki wracają do łask.

Nie chodzi o tu rybki, ale o automatyczne aparaciki fotograficzne, które popadły w niełaskę z powodów ekonomiczno-technologicznych.

Po tym, jak aparaty cyfrowe staniały tak bardzo, że w zasadzie każdego dysponującego trzycyfrową gotówką stać na maleństwo z dużym ekranem, poczciwe, analogowe gupiki poszły w odstawkę. Ostatnie kilka lat było okresem zachwytu nad możliwościami lustrzanek cyfrowych, nad pozorną nieograniczonością miejsca, nad szybkością otrzymywania zdjęć. Czas od naciśnięcia migawki do odebrania odbitki skrócił się do jednej godziny, przy dobrych obrotach. Nasze stare Kodaki, Premiery i Fuji zostawiliśmy ciociom-turystkom.

Czyste, idealne, podkręcone w fotoszopie czy innym paincie zdjęcia stały się dostępne dla wszystkich amatorów fotografii (i amator nie oznacza tu miłośnika). To, co dawniej wymagało warsztatu i umiejętności wypracowanych przez lata - teraz jest na wyciągnięcie ręki. Jakość zastępuje warsztat, a czasami nawet próbuje zastępować talent. Im cięższy sprzęt, im dłuższy obiektyw, im nowsza fotoszopa - tym lepszy musi być fotograf.

Zmęczenie pozornie dobrymi zdjęciami, które masowo zalewają internet, powoduje wzrost sympatii do gupików. Małe, lekkie i wygodne, dysponujące ograniczoną liczbą klatek, odróżniają od całej reszty tych, którzy fotografię traktują jako środek wyrazu,a nie jako cel sam w sobie.
Można by nawet rzec wzniośle, że gupiki uwalniają naszą wrażliwość z okowów optymalnych parametrów.

Fotografia nie polega na tym, żeby ZROBIĆ zdjęcie. Polega natomiast na tym, żeby przez to zdjęcie przekazać treść. Treść może być oczywista i nieoczywista. Ale zawsze - i nieuchronnie - jest pokazywaniem punktu widzenia fotografa. Jego odpowiedzią na pytanie "dlaczego", a nie "kto? gdzie? co śmiesznego robi?".

Fotografowanie to dzielenie się patrzeniem. Po to powstała. Żeby utrwalić chwilę, widzianą przez konkretnego człowieka. Dlatego fotografia wymaga i od swojego twórcy, i od odbiorców.

Od twórcy - myślenia i talentu.
Od odbiorców - otwarcia się na cudzy punkt widzenia.

Jeśli nie będziemy potrafili zrozumieć, co ma nam do powiedzenia drugi człowiek, jeśli nie spróbujemy zajrzeć z nim w zatrzymaną chwilę - będziemy skazani na niepowodzenie. I rozstrzyganie o technicznej poprawności zdjęcia w niczym nam nie pomoże.

Oczywiście, wciąż powiększa się liczba pseudoartystycznych quasi-zdjęć, których autorzy kierują się czymś, co uważają za wrażliwość, a co jest raczej jej zaprzeczeniem, i ignorują przy tym techniczne podstawy, co jest koszmarnym wyrazem "licentia fotografica".

Im bardziej pojemne konta na fotce.pl, naszej-klasie czy nawet digarcie - tym gorzej. Wystarczy dla próby wrzucić wujkowi Google w wyszukiwarkę grafiki hasło "fotografia artystyczna".

Brrr.

czwartek, 4 lutego 2010

Avatar

Obejrzałam go dwa razy.

Wcześniej słyszałam wiele tramwajowych recenzji. Porównania do Władcy, do Star Treka, nawet - do Harry'ego. Przez dwa tygodnie po Świętach, czyli po premierze, w każdym środku transportu miejskiego przynajmniej jedna para dyskutowała o "Avatarze", a reszta podróżujących słuchała - jak to zazwyczaj bywa.


Kiedy po raz pierwszy wychodziłam z kina, dookoła niósł się szept: "Piękny".
Chyba po raz pierwszy w kinie słyszałam ten przymiotnik.
Piękny.
Jeszcze pamiętamy to słowo.

Zazwyczaj słyszy się, że film był ładny, niezły, efektowny, wypasiony, dobrze wyreżyserowany, ze świetną grą aktorską, że krajobrazy były piękne, że fabuła zaskakująca.

"Avatar" był piękny.

Był też ukrytą w pięknym lesie krytyką współczesnej, zagranicznej polityki podbojów Stanów Zjednoczonych.

Ciocia Wiki podaje, że "po premierze filmu odnotowano przypadki depresji u widzów, pragnących żyć na Pandorze". Cameron, poproszony o komentarz, zalecił "spacer w lesie i przypomnienie sobie przyrody, którą mamy tutaj".

Ale tutaj nie mamy unobtanium.
Swoją drogą, nikt nie pokusił się o tłumaczenie.

Za to mamy najbardziej kasowy film w historii kina. Bilety przez miesiąc po premierze zarezerwowane na dwa tygodnie wprzód.
Powód?
Jest w 3D - nie można go ściągnąć i obejrzeć w domu.
I bardzo dobrze.

Teraz marzy mi się, żeby objawił się polski Cameron i w 3D nakręcił "Wrońca".