poniedziałek, 2 listopada 2009

Wszystkich Śniętych

PLENER. WIEJSKI CMENTARZ - DZIEŃ.


Jest południe. Słońce oblewa złotym blaskiem kamienne krzyże, które wydają się nierzeczywiste, bo nie rzucają cienia.


Wśród tych krzyży i płyt nagrobnych zastawionych wymyślnymi zniczami
i donicami z chryzantemami we wszystkich kolorach przewijają się grupy rodzinne: ojcowie w krótkich płaszczach z postawionymi kołnierzami, matki odziane odświętnie, młodzież męska wciśnięta w garnitury i bardzo z tego powodu niezadowolona, młodzież żeńska, podkreślająca swą żeńskość wszelkimi możliwymi sposobami.


Śmieją się, rozmawiają, nudzą, witają i żegnają, liczą, ile wydali na znicze, umawiają się na herbatę. Od czasu do czasu zapalają od niechcenia znicz.


Tak mógłby wyglądać początek scenariusza do filmu o polskich katolikach.

Tak. Dobrze napisałam. Katolikach.

Mimo, że uważamy Wszystkich Świętych za najsmutniejsze święto
w roku, bo przecież nie ma nic optymistycznego w śmierci.

A przecież to nie Święto Zmarłych.

Mimo, że coraz częściej nie wiemy, po co właściwie przyszliśmy na cmentarz. Jeszcze tylko znicze dają nam poczucie bezpieczeństwa. Obstawiamy wszystkie groby. Potem szybki znak krzyża, ponure pochylenie głowy nad grobową rzeczywistością, odczucie ulgi (jeszcze nie ja), i już.

A przecież nasi zmarli tak potrzebują modlitwy.

Na czym polega problem?

Na tym, że odziedziczyliśmy nasz katolicyzm po babciach, które odwiedzamy na cmentarzu.
Odziedziczyliśmy - i nie bardzo wiemy, co z tym fantem zrobić.
Tacy jesteśmy, my, polscy katolicy.

Wszyscy Śnięci - spółka z o.o.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz