środa, 28 kwietnia 2010

Zawód

Szukając w naszym wspaniałym internetowym śmietniku szczegółów historii polskiego dziennikarstwa śledczego, znalazłam taką oto edukacyjną ofertę.

Jedna z warszawskich szkół - nota bene, dla menedżerów - oferuje podyplomowe studia dla dziennikarzy śledczych.

Jak piszą organizatorzy, "celem studiów jest umożliwienie absolwentom studiów wyższych oraz dziennikarzom śledczym poszerzenia wiedzy z zakresu dziennikarstwa śledczego".

W programie: kryminalistyka, kryminologia, psychologia i socjologia kryminalistyczna, wiktymologia.

I dużo ćwiczeń.

Dwa semestry, zaocznie, jedyne 2800 za semestr, plus wpisowe - 250 zł.
To nieco więcej, niż trzeba za podyplomowe studia z dziennikarstwa śledczego zapłacić we Wrocławiu.

To się nazywa odpowiedź na potrzeby rynku.

O kadrze tylko tyle: "wybitni eksperci, praktycy w zakresie sztuki dziennikarskiej".

Mnie najbardziej interesują te ćwiczenia praktyczne. Ciekawe, czy szkoła organizuje jakieś małe mafie do rozbijania, afery do śledzenia, przekręty do wyciągania na pierwsze strony? Może mały kurs wyciągania informacji od prokuratury?


Na pewnym forum prawniczym ktoś skomentował to tak:

"Dziennikarz śledczy" to taka figura stylistyczna, nic więcej. No i dobry pomysł na ściągnięcie rzeszy studentów"

i tak:

"Tak na serio to studia podyplomowe ale powiedzieli mi że jak nie mam matury ani mgr mogę też iść bo dużo tam się płaci a kasy potrzebują"

A w pakiecie z dyplomem zapewne niezbędnik dziennikarza śledczego - kontakty do prokuratorów, przestępców, informatorów. Im wyższa średnia, tym lepsze kontakty. Do wglądu redaktora naczelnego, który zechce zatrudnić wyedukowanych dziennikarzy śledczych.

Na tych, co odwalali czarną robotę bez dyplomu, powinien paść blady strach. Teraz ci dyplomowani wyprą ich z rynku. Na pewno, bo warszawska szkoła jest w stanie wyprodukować 20 śledczych rocznie. A jak jeszcze dojdą ci z Wrocławia...

niedziela, 18 kwietnia 2010

Dziesięć

Byłam na pogrzebie.

Komorowski powiedział: Ostatnia droga. NA WAWEL.

Niewierzący nie powinni przemawiać na pogrzebach.

sobota, 17 kwietnia 2010

Dziewięć

M.M. napisał w piątek: OSIEM i PÓŁ.

Czwartek, 16.45. Przed kurią paru znudzonych protestantów z dużym stażem. Nie mają widowni, transparenty z surrealistycznymi napisami oparli o mur. Przeklinają od niechcenia Żydów i może jeszcze kogoś. Przechodzę szybko, mijam wtopionych w grupkę dwóch 15-latków. Im się nie spieszy, zresztą do czego, jak 'są niezłe jaja' (pobłażliwe uśmiechy na twarzach), a do tego szansa na minute sławy.
TVN już tu był, satelita TVP jeszcze stoi naprzeciw.

Poza tym:

W. milczy.

Milczy też T., szkoda, bo obu posłuchałabym chętnie.

Dzisiaj o 8.40 jesteśmy z K. na Grodzkiej, stajemy w kolejce po bilety na pogrzeb. Okropnie to brzmi, bilety. Jak na widowisko. Może i tak.

Kolejka do Senackiej, a potem aż do Piotra i Pawła, i dalej. Tego końca już nie widzimy. Pierwsi są od piątku, od 22.00 - tak mówi kolejka. Zaprawieni w bojach po bilety, wzięli śpiwory i karimaty.

Stoimy w kolejce ekspertów.

Za nami para - chłopak tłumaczy swojej dziewczynie świat. W sposób nie znoszący sprzeciwu. Mówi, i mówi. Jej to najwyraźniej nie przeszkadza.

O 8.56 - dzwony, syreny.
- No, wtedy zginęli - mówi kolejka.

Bilety będą rozdawane od 10.00, ma być ich 10 tysięcy. Jeszcze na Jana rozdają. Ale tu, w pawilonie Wyspiańskiego, pewnie będzie połowa.
- Nie, dwa tysiące mają być - poprawia ktoś inny od razu.

Idę po gazety, wszystkie dzienniki, nawet "Fakt". W Krakowskiej - mapka z sektorami. Potem kolejkowi sąsiedzi będą pożyczać ode mnie tej gazety z mapką.

O 9.20 dociera do nas lista. Że idzie, wiadomo, od kiedy przyszliśmy. Idzie od czoła kolejki, idzie powoli, nikt nie wie, skąd się wzięła, ale każdy woli się wpisać, na wszelki wypadek. W końcu dochodzi na odległość wzroku. Facet stojący z sześć osób wcześniej położył listę na dachu parkującego samochodu i wpisuje, wpisuje, wpisuje. Zaczyna się niepokój: którzy będziemy na liście? Wejściówek jest dwa tysiące, każdy może wziąć podwójną, który będziemy mieć numer? Jeśli niższy niż tysiąc, dostaniemy. Kolejka stoi i się niepokoi.
Facet wpisuje.
Przychodzi właścicielka samochodu, czeka cierpliwie, aż facet się zorientuje, a on dalej wpisuje. W końcu ktoś go szturcha, wpisał wszystkich, lista idzie dalej. Pani wyjeżdża z Grodzkiej.
Mam numer 545.

Sąsiedzi uspokajają się.
- Do nas zejdzie z tysiąc biletów, czyli my wejdziemy. Gorzej z tymi na końcu - kiwa głową chłopak-wyjaśniający-świat.

Starsza pani za nim dzwoni.
- Wiesz, mam numer 459. Raczej nie braknie.

Lista powstaje na kserówkach rozdziału zatytułowanego "Wprowadzenie do teorii pamięci".
Lista po bilety na pogrzeb Prezydenta.
Ktoś mówił coś o znakach?

Kolejka odrobinkę się przesuwa, i jeszcze, i jeszcze. Stoimy teraz pod barem mlecznym na Grodzkiej. Zimno. Słońce jeszcze tu nie zagląda, ozłaca tylko szczyty kamienic. Coraz więcej ludzi idzie po gorącą herbatę z cytryną. W kolejce sporo par, średnia wieku - najwyżej trzydzieści. Sami młodzi, a mają odruchy kolejkowe, o których opowiadała mi mama.
Skąd?

Przed dziesiątą przez Grodzką od Wawelu jadą ciężarówki z płotkami. Potem policjanci przechodzą wzdłuż kolejki, wołając "Proszę ustawić się pod ścianą". Dobrze, że ta średnia wieku taka niska. Może nawet mniej niż trzydzieści.

O 10.00 kolejka zaczyna się niespokojnie poruszać. Na razie - na boki. Przecież powinni już rozdawać. Czemu się nie przesuwamy. Ktoś idzie na zwiady, i następny ktoś, i następny, i następny. Potem zwiadowcy meldują, co widzieli, swoim współstaczom. Po cichu.

O 10.20 jesteśmy przy Poselskiej.

Kolejka ma już dobry humor. Będą bilety. Teraz ci, którzy potrzebują więcej, próbują znaleźć tych, którzy potrzebują tylko jednego. Negocjacje, umowy ustne.

na początku Grodzkiej, przy placu Wszystkich Świętych, podnośnik. Robotnicy będą dekorować ulicę flagami, rozwieszą je, jak zawsze, pomiędzy kamienicami. Potem jakaś dziewczynka zapyta mamę: a te biało-niebieskie to jakie? Dwóch fotoreporterów ugadało operatora podnośnika i wjeżdża na górę, nad tłum, błyskają ich flesze, prawie słychać szybkostrzelne migawki.

Spekulujemy: PAP? Ktoś lokalny?

Harcerka idzie wzdłuż kolejki. Pyta, czy ktoś stoi po zielone bilety. A jakie to, zielone? Dla kogo? To jest zielona strefa? W telewizji nie mówili. Nikt się nie rusza z miejsca.

Policja ustawia metalowe płotki, płotki uderzają z brzękiem o chodniki. Kolejka między ścianą i płotkami. Nikt z zewnątrz nie może wejść. Próbuje jakiś starszy facet, wygląda nie bardzo, wymachuje dowodem. O, ja stałem za panią! Za tą panią! Pani jest starsza, może nie pamięta - ależ pamięta. Nie stał. Kolejka pomrukuje pod nosem, z pogardą. Nie stał. Nie stał.

O 10. 45 wychodzimy z kolejki, między paniami od biletów w okienku z lewej, a prasowym murem z prawej. Prasa nie pyta, kamery kręcą, fotoreporterzy pstrykają, ale już bez zapału, już wystarczy.

A potem:

"Sprzedam swój czas, który poświeciłem na stanie w kolejce po wejściówkę do szarej strefy na uroczystości pogrzebowe Pary Prezydenckiej gratis dodaje bilet na pogrzeb"

Albo o Katowicach:

"Katowice: Gigantyczne kolejki po bilety na pogrzeb Kaczyńskich. Ludzie stali nawet 2 godziny."

czwartek, 15 kwietnia 2010

Osiem

Pięćdziesięciu przedstawicieli państw świata.

W tym Indie, Chiny, Nowa Zelandia, Australia, Korea Południowa.

Dzisiaj bawiłam się w nową grę miejską: znajdź w tłumie fotografa.
Potem przeszłam do drugiej odmiany: znajdź policjanta (lub pracownika służb, za niego też punkt).
Fotografów łatwiej, ich sprzęt widać.

Pod kurią - trumna z napisem. Jakim? Sprawdźcie w TVN. Oni tam byli. Na pewno.

Wozy transmisyjne różnych telewizji zapuszczają korzenie w okolicach Franciszkańskiej.

Na uczelni - rozmowy. Zresztą wszędzie rozmowy, nikt nie mówi o niczym innym, w sklepach nie gra radio, cisza. Słowo dnia: pogrzeb. A nawet: Wawel.

Polskie telewizje w zgodzie i porządku podzieliły się transmisją.

Będzie Izrael i Palestyna, Stany (jeśli wulkan przestanie) i Irak, zresztą: kogo nie będzie?

Z prawie dwustu państw należących do ONZ - jedna czwarta.

Również Watykan - chociaż tego GW nie podała w wykazie państw.

Ciekawe, czemu tyle głów przyjeżdża.
Czyżbyśmy czegoś nie wiedzieli o naszym Prezydencie?

środa, 14 kwietnia 2010

Siedem

Jechaliśmy tramwajem na mszę akademicką w intencji ofiar.

W tramwaju młoda blondynka rozmawiała przez telefon. Mówiła z oburzeniem do kogoś po drugiej stronie: "I zaczęli się zastanawiać na radzie, czy nie powinni iść na pogrzeb w togach".
Była najwyraźniej pracownicą jednej z krakowskich uczelni.

A potem skomentowała to wszystko: "To już przesada!"

No, nieźle.

Prezydent - najwyższy urzędnik państwowy.

Pracownicy uczelni - państwowej, a więc również urzędnicy państwowi.
I togi to przesada?

"On na to nie zasłużył" - mówi większość, a przynajmniej tak mówią media.

Ale nie mówimy przecież o cnotach moralnych zmarłego Prezydenta, tylko o tym, że był prezydentem. W służbie narodu.

Ktoś napisał: "Nie był najważniejszą osobą w państwie, tylko najważniejszym urzędnikiem w państwie. Trzeba te rzeczy rozróżniać."

Na bardzo popularnym ostatnio portalu społecznościowym zaraz po tym, jak do mediów przeniknęła plotka o możliwym pochówku na Wawelu, zrobił się huk.

W ciągu kilku godzin powstało przynajmniej sześć grup, które w mniej lub bardziej kulturalny sposób wyrażały swoje zdanie. A raczej - swoją niezgodę.

Nawet niewiele ponad cztery setki osób poszło pod okno papieskie (które, jak słusznie zauważył M.M., zaczyna powoli zamieniać się w Hyde Park), i tam stało transparentami do kamer TVN, szczerząc litery do Polski przed telewizorami.

"Czy na pewno godzien królów?" - to chyba najlepsze z haseł.

No właśnie. Jakby się tak zastanowić, któż tam leży, wychodzi na to, że Prezydent był zdecydowanie zbyt porządny.

I cała Polska zajęła się burzliwymi dyskusjami, że sobie pozwolę na taki eufemizm. Powinien? Nie powinien? Co za pycha! (Ciekawe, czy tym od pychy było łyso, jak już podali, że to nie był pomysł brata).

Jak zauważył S., GW nie omieszkała skomentować. "Wawel podzielił Polaków".

Jakby mała różnica zdań oznaczała rychłą budowę muru.

Nasz klasyczny spór o miedzę. Nic niezwykłego. Musimy udowadniać sobie i innym dookoła, że mamy rację. RACJĘ. A jeszcze bardziej - że inni jej nie mają. Bo przecież MY ją mamy.

A może tak jest tylko w internecie, społecznym śmietniku, kryminale i psychiatryku. W rozmowach na żywo wszyscy starają się unikać konfliktów.

Tak nie może dłużej być.

Kiedy tylko skończy się żałoba, biegnę do producentów z projektem małego zestawu do automanipulacji. Coś trzeba z tym zrobić.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Sześć

Rozmawiałam z Asią.

Zginęli w wigilię Niedzieli Miłosierdzia.
W liturgiczne wspomnienie Jana Pawła II.
Lecieli na mszę, więc przynajmniej część była do niej duchowo przygotowana.
Mieli na pokładzie duchownych: katolickich, ewangelickiego, prawosławnego.

Owszem. Trzeba się za nich modlić, za niektórych szczególnie. Ale śmierć nie jest końcem.

A my o tym zapominamy.

Nie jest końcem, jest początkiem zupełnie nowych rzeczy, i jeśli szło nam dobrze, o wiele piękniejszych.

Ich śmierć zaowocuje. Już owocuje.
Lecieli do zmarłych, dotarli do żyjących.
Jak powiedział podczas nabożeństwa żałobnego - jednego z wielu - pewien ksiądz, którego nazwiska nie usłyszałam: pan prezydent wraz ze swoimi generałami trafił wprost na niekończącą się defiladę w niebie.

X.Gancarczyk: To, co miało być ukryte, zostało rozgłoszone na dachach.

Oczywiście, mnóstwo przy tym pytań z gatunku "zbiorowo załamujmy ręce nad tragedią".

"Dlaczego ich to spotkało? Mieli dzieci, niektórzy małe, mieli rodziny, mieli obowiązki, byli niezastąpieni."

Jak płaczki.

"Nie płaczcie nad nimi, ale nad sobą".

Prezydent powiedział kiedyś, że wszystko, co go dobrego w życiu spotkało, przyszło z zaskoczenia.

A śmierć zawsze przychodzi w najlepszym momencie. Tu nie ma pomyłek. Tylko my mamy ograniczone pole widzenia.

sobota, 10 kwietnia 2010

Pięć

Egoizm.

Zostaliśmy bez władz.
Zostaliśmy w szoku.
Zostaliśmy jak staliśmy, z dobrodziejstwem konstytucyjnego inwentarza.

A zastanawialiście się, jak to jest spłonąć w samolocie?
Jak to jest - dowiedzieć się o TAKIEJ śmierci rodziców? Brata? Żony? Męża? Babci? Dziadka?

Identyfikacja potrwa sześć tygodni.
Wcześniej zaczną krążyć głupie dowcipy.

Jaka to potworna śmierć.

A ci, którzy zostali, kiedy się dowiedzieli? Jak?

Z radia? Z telewizji? Zanim zadzwonił do nich marszałek? Potem włączyli, w sam raz na obrazki z katastrofy?

To się w ogóle dzieje naprawdę?

Cztery

Teorie spiskowe.

Same się nasuwają, mamy wszyscy jedno wielkie, narodowe skojarzenie.

Teoria numer 1.

Samolot spadł na terenie rosyjskim. FSB sprząta. Wcześniej była sprawa Gruzji. Identyfikacja w Moskwie. Dziennikarze won.

Wniosek: wszystko wskazuje na to, że Rosjanom było na rękę. Wygodnie. Wszyscy za jednym zamachem. Ot, taka zwykła bezczelność.

Teoria numer 2.

Wszystko wskazuje na Rosjan. Aż za wszystko. Skrzywienie zawodowe: jako czytacz kryminałów węszę podstęp. Kiedy wszystkie poszlaki wskazują na kogoś, jest niewinny.
Ale: zdarza się, że winny ściąga na siebie w sposób oczywisty podejrzenia, żeby się wybielić i odwrócić tym od siebie uwagę.


Teoria numer 3.

Rosjanie pomagają, składają kondolencje, ułatwiają transport, pomagają w identyfikacji, prezydent oddelegował premiera do przewodniczenia komisji śledczej. Są naszymi przyjaciółmi.

Teoria numer 4.

Co i dla kogo było tak cenne, że aż warte śmierci 96 osób?

Teoria numer 5.

Sami sobie zgotowaliśmy ten los. Wpakowaliśmy wszystkich do jednego samolotu. A samolot był jaki był, sprawdzony od ogona po dziób, ale awaryjny. Nie on pierwszy. Ale z nas ... .

Ekspert od teorii przebywa aktualnie poza granicami kraju.

Przypominają się filmy sensacyjne, które zaczynają się od tego, że ginie rząd.

A co jest w nich potem?

Co będzie?

Trzy

Pamiętacie z dzieciństwa klocki - układankę? Klocki w kształcie sześcianów, na każdym boku fragment innego obrazka. W efekcie - sześć różnych obrazków,
w zależności od tego, jak się ułoży.

Teraz jest sporo klocków.

Droga z Okęcia na śmierć - w 70 rocznicę obchodów katyńskiej masakry.

Liturgiczne wspomnienie Jana Pawła II.
Sobota w oktawie Wielkanocy, przed Niedzielą Miłosierdzia.

Anna Walentynowicz na pokładzie.

Janusz Kurtyka na pokładzie.

Katastrofa w Smoleńsku, na terenie Federacji Rosyjskiej. Na terenie operacyjnym FSB.

Piloci, którzy trzy razy podchodzili do lądowania.

Wszyscy dowódcy wojskowi w jednym samolocie.

FSB rekwirująca wszystkie notatki i nagrania i trzymająca dziennikarzy daleko.

Gruzja.

Sprawdzony od kół po dach samolot.

Putin szefem komisji.

Przyspieszone wybory.

Dwa

Wojsko.

TVN24: Wojskowi wykluczają, że doszło do zamachu.

Na pokładzie byli wszyscy.

Generał Petelicki: To nie powinno się wydarzyć. Rzeczą absolutnie niedopuszczalną jest to, żeby na pokład jednego samolotu weszło całe dowództwo wojska polskiego. Jestem autentycznie przerażony. To nie wróg dokonał na nas ataku. To my sami.

Na antenie ludzie płaczą.

Dużo skojarzeń.

Sikorski.
Kennedy.

Dlaczego tam byli wszyscy?

Zastępcy przejmują funkcje dowódców.
Dowódców - czyli tych najlepszych, najbardziej doświadczonych. Tak przynajmniej wskazuje logika.

Co, gdyby teraz jakiś nasz wewnętrzny ktoś chciał przejąć władzę?

Co, gdyby wjechały cudze czołgi?

Pokolenie moich rodziców bało się przede wszystkim jednego: wojny.

Moje pokolenie zna ją z opowiadań.

Za to żadne pokolenie przed nami nie przeżyło TEGO.

W dniu obchodów Katynia, gdzie zamordowano nam dwadzieścia tysięcy oficerów.
Teraz - generałowie.

Jeden

Sprawdzam wszędzie. Pierwszy podał Reuters, a trudno podważać jego wiarygodność.

TVN24 staje na wysokości zadania.

Spikerom w radio drżą głosy. Nawet przy śmierci Jana Pawła tak nie było.
Radio wygrało. Sobota o 8:50.

Na Facebooku ktoś założył grupę "Black Saturday".

Samolot leciał z Okęcia, a spadł w Smoleńsku. Czyli - w Rosji.

FSB sprząta po katastrofie. Nie wpuszcza dziennikarzy. Rekwiruje notatki, nagrania, zdjęcia. Szefem rosyjskiej komisji śledczej został Putin.

Zaraz po dziesiątej - cztery wersje katastrofy.

Potem jedna: zahaczył o drzewo. Są świadkowie.

Spadł i spłonął.

A w nim - nie wiadomo kto. Była lista, ale kto wsiadł?
MSZ w końcu podaje. Radio przerywa transmisję mszy z Katynia, która nagle zyskała inny wymiar. TVN24 publikuje zdjęcie pustych krzeseł. osiemdziesięciu ośmiu pustych krzeseł.

Prezydent z żoną. Od razu przypomina się sprawa Gruzji.

W pierwszym momencie podano, że jego brat, ale jednak nie.

Szef IPN. Czy nie mieliśmy ostatnio dyskusji o IPN?

Szef Sztabu Generalnego. Wszyscy dowódcy. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Szef NBP.

Przedstawiciele organizacji katyńskich.
Czternastu parlamentarzystów.

Biskupi.

Jak wygodnie.

Spiker czyta.
Apel poległych.


Na ulicach pusto, wszyscy przed telewizorami. Ci nieliczni, którzy jeszcze wyszli do sklepu, mają na twarzach to samo. A w mieścinie, gdzie jest 8000 mieszkańców, a większość głosuje na SLD, to trudne do zrobienia.

Nikt nic nie mówi. Jedyny komentarz:

- Mnie się wydaje, że Rosjanie maczali w tym łapy.
- Wszyscy tak myślą.

W pasmanteriach brakło prawie czarnych wstążek. Kupujemy, nikt o nic nie pyta. Nie trzeba.

Na cmentarzu tylko nasze znicze.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Moje ulubione F.

Najpierw rozszyfruję ten oczywisty skrót.

F - jak feministki.

Oto ich najnowszy pomysł: Dni Cipki.

A w programie - co tylko chcecie.

Na przykład: pokaz mody inspirowany kobiecą seksualnością : cipkowe gadżety, etyczne ubrania z limitowaną kolekcją "mam cipkę".

Albo seria warsztatów:

Warsztaty waginalne
Wagina Wielkiej Matki
Chichot waginy
Twarz cipy - warsztaty plastyczne

A także wystawa cipkogramów. Doprawdy, obiecująca technika.


A kto wśród gości?

Alicja Długołęcka, która odważnie rozpoczyna mówienie o lesbijkach niepełnosprawnych.

Anna Zdrojewska. Cytat: "Nie byłoby sprawy Alicji Tysiąc, gdyby decyzję urodzić czy usunąć, pozostawiono kobietom."

Grażyna Plebanek, autorka "Przystupy", uznanej za hit przez Kazimierę Szczukę.


Będzie też interaktywna instalacja "Powiedz, jak na nią mówisz?" oraz koncerty kilku grup. Niestety nie będzie wśród nich Jona Lajoie.

I założę się, że nikt publicznie nie odważy się powiedzieć, że pomysł jest niedorzeczny, że głupota przekroczyła ustawowy poziom, że zasłanianie się celami edukacyjnymi jest śmieszne, żeby nie powiedzieć: żałosne, i że to kolejna sonda zapuszczana w społeczeństwo: ile zniosą? Nikt się nie odważy, bo nikomu nie chce się użerać z feministkami. Nie dlatego, że są groźne. Dlatego, że są męczące. Że nie ma tu miejsca na dyskusję, bo do wyboru jest monolog - albo milczenie. Że uprzedzenia, które mają feministki względem różnych grup społecznych, prezentujących zupełnie inne poglądy, są rodem ze średniowiecza. Aż żal waginę ściska.

Ale nikt się nie odważy, i ja też się nie odważę, bo zostanę okrzyknięta zacofaną, głupią szowinistką, wyciągną mi moją chlubną-niechlubną przeszłość i odkryją, że nie lubię K.D. - i zostanę powieszona publicznie za organ wiadomo jaki.

A jakbym jeszcze chciała dodać, że moja kobieca godność krzyczy, kiedy wywleka się na wierzch najintymniejsze części mojego ciała, dyskutuje się nad nimi publicznie, prezentuje ich odciski i rzuca się osławioną cipką w twarz, aż rozmówcom dech zapiera - no, to byłby mój koniec.

Więc nie zapytam już nawet, czy na Dniach Cipki pojawi się jakiś facet.
Pewnie nie.
Dni Cipki to zabawa dla kobiet, a mężczyznom nic do tego.
Niech sobie sami, szowiniści jedni, zrobią Dni Fiutka.

A potem czas na koedukacyjne Dni Dupki. Albo Dni Sutków.

Dyskryminacji mówimy stanowczo: nie.

A lud stał i patrzył

To nasza ulubiona rozrywka.
Stanie i gapienie się.

Nie potrafimy działać.
Boimy się śmieszności, konsekwencji, represji, które podpowiada nam wyobraźnia, odrzucenia, posądzeń, własnego tchórzostwa.

Nawet, jeśli czujemy, że na naszych oczach ginie prawda, milczymy.
Nie protestujemy; protest się nie opłaca. Zwraca na nas uwagę tych, których uwagi nie chcemy przyciągać.

Chronimy własny interes.

piątek, 2 kwietnia 2010

Zając zmartwychwstaje, czyli poprawność potyliczna

Od tygodnia odbieram świąteczne życzenia. Służbowo, nie prywatnie. Inni też wysyłają je służbowo, więc życzenia są poprawne potylicznie. Zające, króliki, baranki, wiosna, szczęście i pogoda. Oraz mokry dyngus, chociaż w zasadzie nie wiadomo, o co z tym chodzi. Ot,taki zwyczaj ludowy.

Dla przypomnienia: potylica to tylna część czaszki, do której przyczepione są mięśnie poruszające głową. Kiedy coś nie w porządku, występuje sztywność karku. Potylica chroni też część mózgu zwaną płatem potylicznym.

A to bardzo ważna część, bowiem odpowiada za widzenie, analizę kształtu i koloru i skojarzenia wzrokowe.

Wyobraźmy sobie teraz biednego pracownika, który oberwał od szefa w potylicę poleceniem "Wyślij życzenia".

Po takim ciosie może on mieć, jak mówi Ciocia Wiki:

1. Halucynacje wzrokowe; niedokładne widzenie obiektów, widzenie aureoli.
2. Trudności w rozpoznawaniu kolorów, znaków, symboli, słów pisanych, rysunków.
3. Trudności z czytaniem i/lub pisaniem.

No właśnie. Jeśli myślicie, że ma z tym coś wspólnego polityka - wasz błąd.

Z tych kłopotów potylicznych wnikają liczne życzenia "spokoju i wytchnienia w czasie Świąt" czy "znaczących świąt oraz kreatywnych pomysłów na wiosnę", lub też "pogody ducha".

Tylko "Znak" może sobie pozwolić na więcej: "Radosnych, pełnych wiary i nadziei Świąt Zmartwychwstania Pańskiego!"

Czemu?

Bo po nim się wszyscy spodziewają (mimo non-fiction).

A po innych się nie spodziewają i dlatego nie należy szarżować. Tylko wysyłać życzenia potyliczne.

Nie rozumiem tylko, po co w ogóle je wysyłać. Skoro to święta najbardziej katolickie z możliwych, życzenia powinna składać sobie wąska grupa wierzących i praktykujących, czyż nie? Po co zadręczać jajkami, zającami i kurczakami niewierzący na ogół ogół?

4 kwietnia przypada tyle innych świąt, z których okazji można składać sobie życzenia. W Lesotho mamy Dzień Bohaterów, w Angoli - Dzień Pokoju i Pojednania, ONZ obchodzi Międzynarodowy Dzień Wiedzy o Minach i Działań Zapobiegających Minom, w Wielkiej Brytanii mamy Światowy Dzień Szczura, w Hongkongu Dzień Dziecka i nawet na naszym podwórku możemy znaleźć zamiennik: Święto Wojskowej Służby Zdrowia.

Więc życzmy sobie wojskowego zdrowia, byśmy nie chorowali na schizofrenię (która nie jest rozszczepieniem jaźni, ale rozszczepieniem umysłu - co się objawia znaczącymi różnicami między myśleniem, mówieniem i działaniem, na przykład.)

Dajmy spokój zającom, kurczakom i jajkom, zanim dobiorą się do nas ekolodzy.

A sprawy katolików zostawmy katolikom.