piątek, 6 sierpnia 2010

Mistrz mistrzów, czyli po co pić kawę, skoro mamy Bartosia

Tadeusz Bartoś napisał nową książkę. Nosi tytuł: "Koniec prawdy absolutnej. Tomasz z Akwinu w epoce późnej nowoczesności". Bardzo interesujący zresztą.

Książka, wydana w twardej oprawce, kosztuje pięć dych.

Więc przeczytałam sobie fragment, dostępny na stronie wydawnictwa.
I pozwolę sobie na krótką i złośliwą analizę. Ostrzegam. Będę cytować.

Autor zaczyna od stwierdzenia, że wielka filozofia jest jak skarbonka. Trzeba ją rozbić, żeby dostać się do skarbu. Powołuje się na innych, którzy też rozbijali skarbonki. Jak twierdzi Bartoś, "Zniszczenie, destrukcja, rozpad, rozkład i przemoc od dawna pełniły rolę ambiwalentną, same w sobie karygodne, nie potrafią skryć do końca swej funkcji bycia źródłem wiedzy." Zgadza się. Michał Anioł robił sekcje zwłok, żeby dowiedzieć się, co sprawia, że człowiek wygląda, jak wygląda. Tyle, że robił to na trupach. Ale lepsze są eksperymenty na żywym organizmie. Tak zamierza dekonstruować Bartoś. "Potrzeba przemocy wobec Boga, potrzeba Jego śmierci, by bardziej pojąć Jego życie." Jasne. Skoro Chrystus zmartwychwstał, możemy zabić Go jeszcze raz. Bezpieczny eksperyment na nieśmiertelnym organizmie.
Hm.
Idźmy dalej.

"Są bowiem tylko narodziny i śmierć. To wszystko. Rodzenie się i umieranie. Jedno z drugiego bierze siebie: umieranie z rodzenia, rodzenie z umierania. Śmierć Boga daje życie nowemu bogu, śmierć prawdy absolutnej daje życie nowej prawdzie. Już w śmierci prześwituje „nowe".
Czyżby była mowa o reinkarnacji? Koło narodzin i śmierci, z życia do śmierci, ze śmierci do życia, i tak na okrągło, zgodnie z cyklicznym pojmowaniem czasu, które porzuciliśmy jakieś dwa tysiące lat temu. I zauważcie: śmierć Boga daje życie nowemu bogu. Z małej. Kto na ochotnika zapyta, jaki to bóg?

"W procesie umierania prawdy rodzi się nowa, w procesie umierania Boga bóg się odradza. Potrzeba więc śmierci. Potrzeba końca."
Zawsze mnie interesowało, jak filozofowie radzą sobie z wdrażaniem w życie własnej tożsamości. Stary numer z solipsyzmem: czy solipsysta uratuje człowieka, który przy nim dostaje zawału? Czy - skoro potrzeba końca, żeby nadeszło nowe, filozof powinien popełnić samobójstwo?

"Ogłoszono już wiele takich końców. Mieliśmy koniec historii i koniec człowieka: od Fryderyka Nietzschego przez Alexandre'a Kojève'a do Francisa Fukuyamy. Wszelkie „post", także postmodernizm i ponowoczesność, głoszą własne jego wersje. Koniec jednak zawsze jest początkiem. Nie o śmierć w nim idzie, nie o negację tylko, ale o nowe: o regenerację, odrodzenie myśli."
Zgadza się. Stare musi umrzeć, żeby przyszło nowe. A szanowny autor jest piewcą śmierci prawdy absolutnej. Co przyjdzie? Jakie odrodzenie?

"W naszym kraju, na naszą prowincjonalną skalę, także trzeba głosić dziś koniec, śmierć, rozpad i upadek definitywny - potrzeba nam końca prawdy absolutnej. Końca jakoś tam lokalnego, bo spóźnionego o dziesięciolecia - trzeba nam końca nad Wisłą, Odrą i Nysą Łużycką.

Odważnie: prowincjonalna skala. To może zmniejszyć liczbę czytelników. Ale nie o czytelników chodzi, tylko o filozofię. Gdyby chodziło o czytelników, książka kosztowałaby 5 razy mniej i kupilibyśmy ją z Wyborczą w częściach serii "Bartoś przedstawia".

"Śmierć prawdy absolutnej jest dziś niczym powietrze dla życia, bez niej w kraju robi się duszno, zbyt duszno. Tylko tak może się narodzić nowa, bardziej ludzka prawda."

No, to naprawdę już było. Szkoda, że autor definiuje, czego śmierć ma nastąpić, a nie definiuje, dla jakiego życia będzie ona jak powietrze. Niepokojąca jest ta bardziej ludzka prawda. Ona może się bardzo różnie przejawiać. Stosem na przykład. Ale autor rozwija, żeby nie trzeba było się z niepokojem domyślać.

"Jaka to prawda? - ujrzeć ją można w umieraniu starej.
Postkomunizm (to jest koniec cywilizacji sowieckiej), jeśli zawita kiedyś do naszej ojczyzny, oznaczać będzie to właśnie - koniec absolutów jedynie słusznej racji, czy to socjalistycznej i ateistycznej, czy paralelnie katolickiej i narodowej. Potrzeba końca prawdy absolutnej, by nadszedł czas, kiedy będą ryzykować śmieszność ci, którzy swoją ideologię (świecką czy religijną) przedstawiają jako argument ostateczny."
Aha. Czyli ostateczne odniesienia są be.
Buddyści mówią, że prawda absolutna to prawda ostateczna, bezwzględna, czyli nieuwarunkowana, przeciwstawiona względnej prawdzie ludzkich spostrzeżeń. Innymi słowy: jest punktem odniesienia dla ludzkich mylnych sądów.
Ciekawe jest też to postawienie ateizmu i katolicyzmu na równi. Czyli: ateiści to szaleńcy. Katolicy to szaleńcy. Jedni, bo są absolutnie na nie, drudzy, bo są absolutnie na tak. A my bądźmy normalni, bądźmy pośrodku, tu jest najbezpieczniej i nie trzeba się kierować niewygodnymi obowiązującymi normami wziętymi nie wiadomo skąd i zabawnymi, bo zakładającymi swoją prawdziwość i bezbłędność.


"Zbyt wiele kłamstwa wisi w powietrzu w naszym kraju, zbyt wiele udawania w życiu publicznym,politycznym i kościelnym. Czas już na pogrzeb. Czas bić w dzwony i zwoływać żałobny kondukt."

Zwołaliśmy już żałobny kondukt, 10 kwietnia. Udało nam się wtedy udawać, że nie udajemy. Ale tylko przez parę godzin. Bo nie umarła prawda absolutna, tylko kilka bardziej znaczących osób, które jeszcze w nią wierzyły. To za mało.

"Śmierć prawdy absolutnej nie zaszkodzi jednak prawdom pomniejszym. One sobie poradzą, nabiorą blasku, choć żywot wielu z nich bywa stosunkowo krótki, bliższy losowi motyla aniżeli żółwia. Gdy gaśnie wielkie światło, małe światełka ukazują swój urok."

Aha. Czyli porzućmy swoje kurczowo ściskane w rękach zasady moralności, uczciwości, czy jak ją tam zwał, zakopmy je trzy metry pod ziemią i spróbujmy budować od nowa, wspólnie, porzucając wszystko, co stare. Może to i by wyszło, pod dwoma warunkami: że bylibyśmy skłonni - my, wszyscy Polacy - porzucić swoje przekonania i uprzedzenia, i spory, i waśnie, zasypać miedze i pieczołowicie, w pełnej zgodzie, budować nowe. Nowe nowe, nie nowe waśnie, oczywiście. Drugi warunek: musielibyśmy być mistrzami w układaniu puzzli. Wyobraźcie sobie, że jest układanka z pięciu tysięcy kawałków, na której jest li i jedynie morze i odbijające się w nim niebo, przedzielone kreską horyzontu, oraz trochę samotnych mew. Wyrzucamy ramkę i próbujemy bez obrazka ułożyć puzzla, zaczynając od mew. Powodzenia.

"Śmierć prawdy absolutnej nie zaszkodzi wierze religijnej. Przeciwnie, to raczej szansa na odrodzenie autentycznych źródeł religijnego doświadczenia, to szansa na oczyszczenie wiary - bo uczy pokory."
Zalatuje Vahanianem. No naprawdę.

Śmierć prawdy absolutnej - czyli mówiąc językiem wiary religijnej: śmierć Boga, już raz nastąpiła. Odrodziła, oczyściła, pomogła - a my to spieprzyliśmy. Więc uśmierćmy Boga jeszcze raz i spróbujmy od nowa, nie zastanawiając się nad tym, że mamy inne oprócz kary śmierci narzędzia do naprawiania tego, co zepsuliśmy (trzy podstawowe zaczynają się na "p", "m" i "j").
Pomińmy ten istotny kawałek wiary religijnej, mówiący, że powodem skarlenia wiary i jej śmierci jest grzech, a nie Bóg, czy jak chce Bartoś - prawda absolutna.

"Religia autentyczna potrzebuje odnosić się ku czemuś, co przerasta człowieka."

Wow. Cóż za odkrywczy fragment. Religia polega na tym, że człowiek odnosi się do czegoś, co go przerasta!

"Nie może być człowiek sędzią prawdy boskiej, nie może być jej gwarantem ani głosicielem."

Zgadzam się co do sędziego, chociaż wygląda na to, że autor próbuje właśnie to robić, skazując prawdę boską na śmierć. Zgadzam się co do drugiego, bo człowiek jest za słaby. Co do trzeciego: dobre sobie. Człowiek nie może być głosicielem prawdy boskiej. Zamilczcie, wszyscy księża. Zamilczcie, wszyscy wierzący świata obdarzeni nakazem misyjnym. Nie dla was głoszenie prawdy boskiej. To może robić sam Pan Bóg, o ile tym razem zmartwychwstanie.


"[człowiek]Może jedynie pytać, cierpliwie i bez zniechęcenia szukać - w zasłuchaniu."
A jak znajdzie, to ma milczeć.

"Czas zadbać o śmierć prawdy absolutnej, by znalazła swe miejsce właściwe - w „zaświatach", ponad wszystkim, co na horyzoncie ludzkiego pojmowania. By stała się prawdziwie transcendentna."
To mój ulubiony kawałek.
Przetłumaczony na język katolika, brzmiałby tak: Panie Boże, spadaj do nieba, za horyzont mojego pojmowania, bo jesteś za mało transcendentny i przysłaniasz mi kondukt pogrzebowy i idące w nim prawdy pomniejsze z radości ściskające sobie dłonie.


"Zbyt wielu ludzi zbyt nachalnie ogłosiło się właścicielami prawdy. Niech więc umiera, niech skona biedaczka w ich kieszeniach, w ich ustach pełnych frazesów, podawanych z fanatyczną pewnością. Czas na bankructwo prawdy absolutnej, na wyprzedaż. Jej właściciele z pewnością nie będą zadowoleni z takiego
obrotu rzeczy, stracą dobytek, przedmiot swych zabiegów, inwestycji rozlicznych, powód dumy, poczucia godności osobistej i zbiorowej. Niełatwo zgodzą się na to, że chce się ich pozbawić widoku na skarb, w który zainwestowali, mierząc całe swoje życie iluzyjną miarą dostępu do niezachwianie posiadanej racji. Nikt nie lubi być okradany, nawet jeśli jest okradany z iluzji."
A tu się zgadzam, ale połowicznie. Tak, zbyt wielu ludzi ma za mało pokory, by przyznać się do błędu przywłaszczenia sobie i przeinaczenia tego, co nazywamy prawdą absolutną. (Na marginesie, przypuszczam, że chodzi o ojca R.) Ale to takie niehumanitarne: dać komuś królika, a kiedy ten ktoś będzie się nim źle zajmował, zabić go, żeby nie mógł go pokazywać za pieniądze. (Tak, ryzykuję, że ktoś mi zarzuci, że jestem niepoważna, bo porównuję prawdę absolutną do królika. Ale ja lubię króliki. I nie jestem poważna.)

"Podejmujący się głoszenia śmierci prawdy absolutnej ryzykuje, że zostanie wyśmiany, ogłoszony szaleńcem, nieukiem, odszczepieńcem, relatywistą, nihilistą."
Ha. Czyli mogę sobie napisać bezkarnie, że Tomasz Bartoś, były dominikanin, jest szaleńcem, nieukiem, odszczepieńcem, relatywistą i nihilistą*. Dziękuję.

"A jednak trzeba głosić ów koniec.By na zawsze przepadła iluzja mechanicznego dostępu do własnej niekwestionowanej nieomylności."
I uparciuchem przekonanym, że ma rację. A czy prawda o tym końcu - to prawda absolutna czy prawda pomniejsza? Czy dostęp filozoficzny liczy się jako mechaniczny, czy nie?

"By na zawsze przepadła iluzja mechanicznego dostępu do własnej niekwestionowanej nieomylności. W tym wszystkim niech nas strzeże święty Tomasz - Doctor Angelicus. Przedziwny to był mędrzec. Żył w czasach jakże odmiennych, inne rzeczy miał w głowie, ale jednego z całą pewnością mu nie brakowało: umiaru, zdrowego rozsądku, świadomości, że żadna ludzka wiedza nie wystarcza, by dosięgnąć absolutu. Całe życie ciężko pracował, nie wynosił się, nie dążył do władzy i wpływów. Na koniec uznał, że jego dzieło jest nicością - omnia palea, „wszystko to słoma" - powiedział przed śmiercią. W ten sposób zostawił nam testament. Weźmy go dosłownie, uznajmy, że nie była to jedynie niejasna metafora: każde ludzkie dzieło jest nicością, słomą jesteśmy i myśli nasze."

Biedny święty Tomasz. Autor pominął drobny fakt, że Tomasz uznał swoje dzieło za siano po tym, jak miał wizję, czyli jak spotkał się z kim? Niespodzianka! Z prawdą absolutną! Najprawdopodobniej twarzą w twarz. To jest testament Tomasza, zdaje się.

"Po cóż się puszyć i nadymać. Więcej niewiedzy aniżeli wiedzy jest we wszystkim, o czym myślimy, co mówimy i robimy. Trzeba głosić śmierć prawdy absolutnej. Tomasza z Akwinu mamy za patrona."

Jak można za patrona głoszenia śmierci prawdy absolutnej obrać kogoś, kto widział ją żywą i po tym widoku wszystko wydało mu się jak siano?

Postanowiłam zainwestować te pięć dych i zakupić myśli Bartosia w twardej obwolucie. Macie pojęcie, ile zaoszczędzę na kawie, jak będę codziennie czytała jedną stronę?

*W razie, gdyby jednak to nie było pozwolenie, służę swoją osobą.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Sensacja na wakacjach

Pojechałam na weekend w góry, zapomniawszy telefonu po raz pierwszy, odkąd go mam, co mi tylko posłużyło. Żeby jednak nie odpoczywać tak do końca, kupiłam po drodze nowy pomysł Wydawnictwa G+J, podłączony pod Focusa.

Pomysł ma tytuł "Śledczy" i jest kolorowym, stustronicowym magazynem dla łowców sensacji. Pierwszy numer wyszedł 30 lipca.

Kupiła go od razu, bo widziałam zapowiedzi, w których padło hasło "dziennikarstwo śledcze" oraz kilka nazwisk: na przykład Pytlakowski i Sumliński obok siebie. Zaintrygowało mnie zwłaszcza to połączenie. Oraz pomysł stworzenie magazynu dziennikarzy śledczych. Dwumiesięcznika, tak na marginesie. Przecież przeprowadzenie dziennikarskiego śledztwa trwa, oj, trwa. Więc ten dwumiesięcznik to tak odważnie, kwartalnik byłby może lepszy - myślałam.

A potem zajrzałam do środka.

Magazyn podzielony jest na część krajową i zagraniczną.

W krajowej:

Wojciech Sumliński - o polskiej mafii. Prószkowskiej.
Piotr Pytlakowski - o willi "Dziada".
Leszek Kraskowski tworzy autorski spis afer polskich.

W zagranicznej:

Igor Miecik o śmierci Iwankowa
Artur Górski o litewskim Daktarasie
Bogusław Wołoszański o sekcji Kennedy'ego.

Poza tym naukowe nowinki kryminalne, przegląd zdjęć z Brazylii, czarno białych, by zmniejszyć poziom drastyczności, trochę o literaturze, kinie i grach komputerowych oraz felieton na koniec.

Dużo zdjęć i obrazków.

Efekt końcowy: odmrażane krwiste steki podlane sensacyjnym sosem. To, co lubimy najbardziej. Elegancko podana sensacja dobrej marki. Wiarygodna. Fakty, a nie "Fakt".

Nie obstawiam, ile wyjdzie numerów, bo ostatnio obstawianie mi nie wychodzi.