niedziela, 7 czerwca 2009

O tempora, o iurnalistes

Zachęcona przez dr G., poszłam na spotkanie starych krakowskich dziennikarzy.

Starzy dziennikarze znają się jak łyse konie, powielali razem niejedną gazetę i wypili ze sobą morze wódki. Dobrze wiedzą, jak przebiegają między nimi podziały i pamiętają, z czego wynikają.

Spotkali się przy zdjęciach z '89 roku jak rodzina przy albumie, w którym wujek Adaś ma dzwony, a ciocia Helenka wygląda jak pudel w za dużych okularach. Nie śmiali się, raczej kiwali głowami.

Spotkali się po południu w zabytkowej sali Klubu Dziennikarzy przy Rynku. Po części oficjalnej, w składzie pomniejszonym o osoby wrażliwe na szpileczki wyostrzonych przez pamięć historycznych wspomnień, poszli jeszcze ze sobą posiedzieć.


Wybrana przez dr G., byłam na spotkaniu młodych krakowskich dziennikarzy.

Młodzi dziennikarze nie znają się wcale; na obleganych dziennikarskich kierunkach studiów jest ich zbyt wielu. Robią praktyki, pracują, czują się wybrani i niezastąpieni, biegają po mieście. Piją piwo w swoim gronie, które uważają za elitarne.

Spotkaliśmy się w samo południe w nowoczesnym budynku Wydziału Zarządzania UJ, pół godziny autobusem od Rynku. Zadanie: zorganizować nową redakcję akademickiego programu.

Od razu podkreśliliśmy, że nie ma po co tworzyć sztucznych podziałów między uczelniami. Przecież i wy, z KA, i wy, z UJ, i wy, z PAT, i wy, z UP, wszyscy dobrze wiemy, że trzeba zatrzeć te podziały, bo inaczej nie zrobimy nic.

Później rozmawialiśmy w profesjonalnym studio nagraniowym UJ o tym, że trzeba się zintegrować. Umówiliśmy się na piwo za dwa tygodnie i wtedy zaczął nas gonić czas, więc szybko rozjechaliśmy się, każdy na swoją uczelnię, do swojej redakcji, na swoje praktyki, do swojego domu, przed swój komputer.


Wniosek:
tak szybko, jak to możliwe, wyrobić sobie nazwisko i w charakterze wolnego strzelca pisać genialne reportaże z życia mieszkańców Nowej Zelandii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz