piątek, 28 września 2012

Opozycja wykorzystuje

Przy okazji hecy z śp. Anną Walentynowicz, ekshumacjami, oburzeniem rodzin, nieudolnym tłumaczeniem się pani Kopacz, której nawet mi szkoda, gdyż uwierzyła, kiedy "powiedziano jej", że ziemia była przekopywana, i bierze winę na siebie, nie próbując nawet wskazać tego, kto jej tak powiedział - słowem: przy okazji kolejnej odsłony żałosnego spektaklu fundowanego nam za nasze pieniądze odezwały się znowu głosy, że "opozycja próbuje wykorzystać tragedię do celów politycznych".
(Fakt brania na siebie odpowiedzialności przez premiera skomentował fantastycznie Franciszek Kucharczak:  równie dobrze mógłby powiedzieć, że bierze prysznic - ja nic lepszego nie wymyślę, więc bez komentarza).

Wróćmy do wykorzystywania.
Być może moja naiwność przekracza przyjęte normy, ale zawszy wydawało mi się, że napięcie między rządzącymi a opozycją jest rzeczą pożądaną i dla dobra publicznego istotną. I że kiedy władza jest tak nieudolna, że znajdują się niezadowoleni z niej obywatele, których z kolei próbuje "przejąć" opozycja, biorąc się za załatwianie spraw tychże niezadowolonych obywateli, to normalny element politycznej gry.

Wydawało mi się też, że każda partia powinna dążyć do zdobycia władzy - bo do tego właśnie służą partie, a zwłaszcza partia opozycyjna powinna być tym zainteresowana, bo przecież jej opozycyjność wynika z zupełnie innej wizji państwa.

Wydawało mi się, i cały czas mi się wydaje, że jeśli rządząca partia czy koalicja jest na tyle kiepska i słaba, że oddaje opozycji pole, krzyki o "próbach wykorzystania tragedii" tylko potwierdzają tę nieudolność.

O, święta naiwności.
Telewizja mówi przecież co innego.

Zastanawiam się przy tym, co by było, gdyby to obecna opozycja - tuż po wygranych ostatnich wyborach - zaczęła krzyczeć, że takie przejęcie prezydenckiej władzy - choćby i w wyborach - było "wykorzystaniem tragedii do celów politycznych", że obecnie rządzący powinni w ogóle zrzec się udziału w wyborach i pozwolić na wystawienie do prezydentury wyłącznie opozycyjnych kandydatów, skoro taki był śp. prezydent. A ci wszyscy, co to po katastrofie zamiast zwolnienia dyscyplinarnego dostali awans - czy nie skorzystali przypadkiem na tragedii?

Ależ by się od razu podniósł krzyk. Że to dwie różne sprawy, bo przecież państwo zdało egzamin.

Może i zdało, tylko komisja egzaminacyjna była, zdaje się, kupiona.



czwartek, 27 września 2012

Podsłuchane

Poranne zakupy w osiedlowym sklepie. Pan, który przywozi towar, do swojego kolegi:
- Przez te ekshumacje to oni niedługo padną na pysk, pójdzie to wszystko ..., Kopaczka zniknęła z telewizorni, premier się nie pokazuje wcale, jeszcze tylko trochę i będzie koniec.

Pan, spotkany przypadkiem w drodze do piekarni:
- Ech, za moich czasów przedszkole kosztowało siedem tysięcy (pensja: 32 tysiące, dopytałam). A teraz? Teraz to ja mojej córce daję miesięcznie półtora tysiąca z emerytury dla dzieci, bo urodziła bliźniaki. Teraz wam, młodym, to jest naprawdę trudno, bardzo trudno.

Kuzynka cioci,  która na stałe mieszka w Atenach:
- U nas to politycy nie mogą sobie spokojnie chodzić po ulicy, albo zjeść obiadu w restauracji, bo im jedzenie z talerzy zrzucają.

I tak dalej, i tak dalej.

Gdzie nie pójdę, słyszę strzępy rozmów, pretensje, oskarżenia. I ani słowa o Kaczyńskim. Na językach jest Tusk. I dużo, bardzo dużo epitetów. 

Przypuszczam, że jak się zacznie, to pójdzie szybciutko. Jak kula śniegowa.
Trzask-prask, tusk-plusk.

czwartek, 6 września 2012

Katedrowi - najgorszy gatunek wykładowcy


czyli odpowiedź na tekst profesora Zbigniewa Mikołejki pt "Wózkowe - najgorszy gatunek matki".

Ich winy są najzupełniej oczywiste. Te nigdy nie udzielone odpowiedzi. Wykłady puszczone samopas, w jakimkolwiek kierunku, a najlepiej – nie na temat. To ich durne puszenie się swoim stopniem naukowym, które uczyniło z nich – przynajmniej we własnym mniemaniu – elitę intelektualną. Patrzę więc, jak to stoją i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem studenci grają w snejka albo zasypiają na ławkach. Studenci najwyraźniej potrzebni im do tego, żeby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł. Nie chodzi o wszystkich wykładowców. Niektórzy są najzupełniej w porządku. Chodzi o katedrowych – mający o sobie zbyt wysokie mniemanie, nudny i najbardziej ekspansywny segment polskiego szkolnictwa wyższego. Szkolnictwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie niegodzącego się na żadne ograniczenia.
Gdy domagają się dla siebie szczególnego traktowania – a domagają się go zawsze! – to wypychają na pierwszy plan swój dorobek naukowy. Że to on jest ich mandatem społecznym. A któż głośno odmówi im doświadczenia? Okaże się tak zarozumiały i bezczelny? Ale tytuł to zwykle alibi. Pretekst, żeby nic nie robić. Aby nie pracować i nie rozwijać się (czy widzieliście kiedyś katedrowego piszącego artykuł?)
Nawet ich rozmowy są o niczym. I wykłady. Magma słów bez znaczenia. Słowotoki – i tyle. 


Dla tych, którym nie chce się szukać, zacytuję ogólnodostępny fragment: 

"Ich winy są najzupełniej oczywiste. Te nigdy niedomknięte furtki. Dzieciaki puszczone samopas, gdziekolwiek, a najlepiej na mój trawnik. To ich durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich - przynajmniej we własnym mniemaniu - królowe balu. Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Dzieci najwyraźniej potrzebne im do tego, aby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł. Nie chodzi o młode matki. Te są najzupełniej w porządku. Chodzi o wózkowe - wojowniczy, dziki i ekspansywny segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie niegodzącego się na żadne ograniczenia.
Gdy domagają się dla siebie szczególnej tolerancji - a domagają się jej zawsze! - to wypychają na pierwszy plan dzieci. Że to dla tych bachorków. A któż odmówi dziecku? Okaże się tak nieczuły i paskudny? Ale dzieci to zwykle alibi. Pretekst, by nic nie robić. Aby nie pracować i nie rozwijać się (czy widzieliście kiedyś wózkową czytającą książkę?). Nawet ich rozmowy są o niczym. Magma słów bez znaczenia. Słowotoki - i tyle."

A komentarz? 

Proszę bardzo. 

Kto nie urodził i nie wychowuje swojego dziecka w naszych pięknych czasach, tak, teraz, w czasach niżu demograficznego, zapaści rodzicielstwa, ogólnego zdziwienia i potępienia, którym raczone są kobiety zamiast kariery wybierające macierzyństwo, oraz rosnący proporcjonalnie do ilości potomstwa stopień tychże uczuć - niech milczy. Choćby był i filozofem, i profesorem. 

Rozumiem, że jako jeden i drugi Zbigniew Mikołejko czuje się powołany do nagłaśniania zjawisk, które zauważa. Ale są dwa sposoby poznawania obcej rzeczywistości: od wewnątrz i z zewnątrz. I kto nie pozna od wewnątrz rzeczywistości polskiego macierzyństwa A.D. 2012, szalonej zaiste troski państwa o wzrost demograficzny, uprzejmości innych Polaków w komunikacji miejskiej i kolejce, troski o prawa pacjenta i jego dobrą informację, opieki fantastycznie zarządzanej służby zdrowia w ogóle jako takiej - kto nie doświadczy na sobie wszystkich trudności związanych z popychaniem tego wózka - albo wózków - niech milczy. 

Milczeniem bowiem nie skrzywdzi nikogo.

P.S. Dlaczego o wykładowcach? A dlaczego nie? Można przecież taki tekst napisać o każdej, ale to każdej grupie społecznej. Spróbujcie sami podstawić sobie przedstawicieli różnych zawodów.
Miłej zabawy.