środa, 12 stycznia 2011

Bon-moty

W ramach noworocznego pędu do porządkowania rzeczywistości przeglądałam swój kalendarz sprzed siedmiu lat. Znalazłam przepiękny zestaw bon-motów.

Na przykład cytat z wypowiedzi o. Wojciecha Giertycha: "Błogosławieni, którzy potrafią śmiać się z samych siebie, albowiem będą mieć ubaw do końca życia."

Albo inny, nieznanego autorstwa: "Ludzie, którzy twierdzą, że czegoś nie da się zrobić, nie powinni przeszkadzać tym, którzy właśnie to robią".

Lub też:

"Przewietrzenie uczuć wymaga wystawienia do wiatru".

"Suknia nie ma najmniejszego znaczenia dopóty, dopóki nie znajdzie się mężczyzna, który chciałby ją z ciebie zdjąć" (Sagan)

Jest też mój ukochany cytat z Młodej Lekarki: "Na tym właśnie polegają ptaki: bo są małe, piórkate i głupie", oraz liczne aforyzmy o kotach, z których najlepszy brzmi: "Gdyby można było skrzyżować człowieka z kotem, zyskałby na tym człowiek, a stracił kot."

Nic lepiej nie świadczy o kondycji umysłowej człowieka, niż zestaw ulubionych cytatów.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Autor-rytety

Tak się jakoś złożyło, że wychowałam się na autorytetach. Nie na idolach i szołmenach, nie na gwiazdach i niedawno urodzonych celebrytach.
Miarą autorytetu była mądrość, a nie pieniądze, władza czy popularność. Zdolność myślenia. Ale przede wszystkim - umiejętność prostego pokazywania świata, ubierania myśli w odpowiednie słowa.

(Może to jakaś zemsta C.K.N., którego poezji z czystej przekory palcem nie tknęłam).

Dlatego na mojej krótkiej liście był Kapuściński i Bartoszewski, i Lem.
Byli reportażyści "Czwartkowego Magazynu" GW.
Była Szczepkowska.
Był ksiądz Twardowski.

A potem się okazało, że Kapuściński skrócił się do Kapusia, że Bartoszewski zaczął krzyczeć zamiast mówić, że Lem wcale nie był taki idealny... I tak można długo.
Chyba tylko Twardowski został nienaruszony.

A te metamorfozy dokonywały się tak jakoś cichaczem. Mało spektakularnie - może z wyjątkiem R.K. Postępowały sobie powoli. Znikali mi z myślowego horyzontu.

Naszła mnie w związku z tym taka mała, paskudna myśl: a co, jeśli ktoś, gdzieś tam zaplanował to odchodzenie? Jeśli pustki na półkach autorytetów to miejsce, które zapobiegliwi ludzie od PR (czyli od pieniędzy) zrobili w publicznym myśleniu na swoje produkty? I tylko czekają, aż je tam wstawię?

Słyszałam całkiem rozsądnych ludzi w drugiej połowie życia, którzy zachwycali się Dodą i tym, "jak potrafiła się w życiu ustawić".
Widziałam rankingi młodzieżowych idoli. Brr.
Podsłuchuję rozmowy w tramwajach. I nie dowierzam.

Więc urządziłam sobie rewizję autorytetów na własną rękę.
I wiecie co?

Niektóre nazwiska wracają na moją półkę. Ot, choćby Kapuściński. Zbiografowany na amen. Nie tykałam go przez ostatnie dwa lata. A teraz tknęłam, i już wiem: współpracował, czy nie, zmyślał, czy nie, POTRAFIŁ pisać.
Potrafił tak układać słowa, że przemawiały do mojej wyobraźni.
To samo potrafiła Szczepkowska w swoich felietonach. Prosto opisywać swój świat.

Zamiast autorytetów na półce mam autor-rytety. Autorów, którzy zmienili moje spojrzenie. Nie należy zbyt wiele wymagać od ludzi. Są ludźmi. Niech inspirują, na ile mogą.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Boże Narodzenie kontra...

no właśnie. Kontra co?

Kontra Rodzinne Święto Dobroci i Pokoju?

W pierwszym odruchu chciałam napisać: kontra Xmas - ale pogrzebałam w Bezprzestrzennym Śmietniku i znalazłam wyjaśnienie na stronie pana Grzegorza, tłumacza języka angielskiego.

Pisze on tak:
"Boże Narodzenie to po angielsku Christmas (złożenie słów Christ - Chrystus i mass - msza), które czasem widuje się zapisane pod postacią Xmas. I, co ciekawe, to Xmas nie jest jakimś przejawem amerykańskiego lenistwa ortograficznego i dążenia do upraszczania sobie życia. W 1551 roku pisano X’temmas, a w 1100 Xres maesse. I to “X” jest niczym innym jak graficznym symbolem Jezusa-krzyża-itd."

Czyli Xmas, które zaczynało być symbolem zeświecczenia Świąt Narodzenia Pańskiego, wcale nim nie jest.

Nie zmienia to faktu, że chrześcijańskie świętowanie narodzin Zbawiciela zostało zaanektowane przez ludzi, którzy Jego narodzenie wraz ze wszystkimi konsekwencjami mają głęboko.

Oczywiście, pisze się o tym co roku, co roku oburzone głosy chrześcijan domagają się uszanowania święta obchodzonego w supermarketach już od tzw. Święta Zmarłych, które w tradycji świeckiej przypada 1 listopada, dokładnie na dzień, w którym chrześcijanie obchodzą Święto Żyjących.

Oburzają się, że handlowe przygotowania zaciemniają istotę tych Świąt - Świąt wcielenia Boga.
I słusznie.

Poobserwowałam sobie w tym roku komercyjne przygotowania do 25 grudnia.
Wniosek?
Oburzeni chrześcijanie powinni dać odpocząć swoim nerwom.

To, co się dzieje od początku grudnia, wcale nie ma związku z Bożym Narodzeniem. Mamy po prostu dwa równoległe święta: chrześcijańskie i pogańskie. Tym razem już nie Święto Słońca (dzięki któremu Boże Narodzenie mamy właśnie 25 grudnia) - ale kilka alternatywnych do wyboru:

- Święto Zabijania Karpia
- Święto Zielonego Drzewka Iglastego
- Święto Dziadka z Brodą
- Ekologiczne Święto Świerka i Reniferka
- Święto Kolacji Z Rodziną
- Magiczne Święto Złotej Gwiazdki
- Święto Uniwersalnych Wartości Wyższych.

Chrześcijanie, przygotowując się do Bożego Narodzenia, przeżywają czas adwentu: czas oczekiwania. Ten czas trwa miesiąc i jest okresem intensywniejszej modlitwy, nawracania się i duchowego wzrostu.

Wyznawcy wymienionych wyżej świąt alternatywnych przeżywają czas dręczenia piosenką "I'm dreaming of a White..."

Chrześcijanie śpiewają pieśni adwentowe (tak, są takie!).

Ww. wyznawcy nie śpiewają, bo nie wiedzą, co.

Chrześcijanie życzą sobie nawzajem Bożego błogosławieństwa, które starcza za wszystko.

Wyznawcy alternatywni - wszystkiego, co nie ma związku z Bogiem.

Chrześcijanie śpiewają kolędy, czekając na narodziny Chrystusa.

Wyznawcy świąt alternatywnych próbują zapełnić pustkę, która powstaje po usunięciu Boga ze święta Jego narodzenia, czym się da.

Rzecznicy rozmaitych biur podróży mówili przed Świętami o tym, że coraz więcej Polaków chętnie wyjeżdża (lub wylatuje) na Święta do cieplejszych krajów. Dlaczego? Bo tradycyjne obchody przestały im odpowiadać, szukają czegoś nowego.

Dobra nasza.
Jeśli ten trend się utrzyma, wraz z nimi wyleci z Polski Marks przebrany za Dziadka Mroza, magiczna kawa i tradycyjny barszczyk z torebki.
Przerośnięty krasnal nie będzie już przylatywał saniami i wpadał do komina, ustępując miejsca rodzącemu się Bogu.
Tylko choinka pozostanie wspólnym elementem dwóch różnych zbiorów.
I nikt nie będzie już potrzebował papieru toaletowego zadrukowanego słowami "Merry Christmas".