niedziela, 22 listopada 2009

Kąkolewski My Love

Realizuję listę lektur.
Ach.
Same perełki. W tym jedna pokaźnych rozmiarów: mistrz Krzysztof.
Książki trudno osiągalne, co tylko dodaje uroku poszukiwaniom i lekturze.

W latach 70-tych i 80-tych wydawały go "Iskry", "Czytelnik", kilka książek wypuściło na rynek "Wydawnictwo Literackie" i "Książka i Wiedza". W 1960 roku zbiór opowiadań "Sześciu niewidzialnych" wyszedł nawet
w Wydawnictwie Ministerstwa Obrony Narodowej - po sąsiedzku z "Biblioteką Żółtego Tygrysa", wydawaną od 1957 do 1989 roku. [Sic!]

Teraz wydaje go "Von Borowiecky", firma, która - jak napisał rozczarowany wydawnictwem Wojciech Piotr Kwiatek - wypuszcza "różne, lepsze lub gorsze książki, których nie chce - z powodów czasem politycznych, a czasem po prostu merytorycznych, wydać nikt inny". W przypadku Kąkolewskiego w grę wchodzi pierwszy powód: mówi prawdę.

Nowsze książki, których nakład jeszcze się nie wyczerpał, i wznowienia ("Generałowie giną w czasie pokoju", "Diament odnaleziony w popiele", "Mięso papugi", "Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię") można gdzieniegdzie dostać. "Zbrodniarz..." pojawił się nawet na półkach Empiku. Starsze czasami można znaleźć w bibliotekach, dużo rzadziej -
w antykwariatach. Na hasło "Kąkolewski" bukiniści kręcą głowami i mówią: - O, tego to już dawno nie miałem!

Wyjątkiem okazuje się katowicki dworcowy antykwariat. Nauczona doświadczeniem, nie szukam na próżno wśród książek spiętrzonych w stosy na stole i poupychanych na półkach, ale pytam od razu.
- Kąkolewski? - powtarza jeden z trzech panów stojących za ladą - A czego pani potrzebuje?
- Wszystkiego - mówię.
- Był "Umarły cmentarz", ale poszedł - informuje mnie drugi.
Trzeci, w moim wieku, zastanawia się chwilę.
- Krzysztof Kąkolewski? - upewnia się. - A, to jedna jest. Do domu wczoraj wziąłem.

Niebywałe. Ktoś czyta Kąkolewskiego.
Sprzedawca z Katowic okazuje się nie być w tym osamotniony. Kilka dni później do naszej księgarni wkracza pani w średnim wieku. Pyta o "Wydanie świętego Maksymiliana w ręce oprawców". Wychodzi z pustymi rękami: od wydania w 1989 roku książka nie była wznawiana.

Źródło wiedzy mojego pokolenia, Wikipedia, pod hasłem "Krzysztof Kąkolewski" podaje: "Czołowy współczesny polski przedstawiciel literatury faktu, znany z poruszania tematów bulwersujących i kontrowersyjnych".

A my myślimy, że kontrowersyjny jest Biedroń, Palikot albo Witkowski. Bo o Kąkolewskim w mediach nie słychać. Przecież Laur SDP dostał dopiero
w zeszłym roku, trzy lata po Kapuścińskim. Nota bene, w wieku 78 lat.

Krystyna Mokrosińska powiedziała w laudacji: "Rzetelność dokumentacyjna, otwarcie na rozmówców, do których mógłby przecież czuć nienawiść, precyzyjna analiza zebranych faktów, opinii stanowią wzorzec dziennikarstwa śledczego."

I nie ma co liczyć na to, że Agora S.A. wykupi prawa do wszystkiego, co napisał, i wyda serię "Kąkolewski" - tak, jak to się stało z Kapuścińskim i Lemem. Po pierwsze - Kąkolewski żyje i ma jeszcze dużo do powiedzenia. Po drugie - raczej im nie po drodze.

czwartek, 19 listopada 2009

Katastroficzna poprawność

Byłam niedawno na na premierze filmu "2012".

To najnowszy - i, sądząc po efektach - naprawdę wysokobudżetowy film katastroficzny. Producenci zadbali jednak o to, by budżet się zwrócił: film we wzorcowo poprawny sposób oddaje aktualne stosunki mocarstw światowych.

Katastrofa nie jest tym razem wywołana przez wojnę nuklearną pomiędzy Stanami i Rosją. To zupełnie niezależna katastrofa. Dlatego też wybrane państwa świata, oczywiście ze Stanami i Rosją na czele, stają na głowie, by chociaż część ludzkości uratować przed zbliżającym się potopem.

Chińscy robotnicy budują na zamówienie wielkie arki, na wzór Noego zwożąc do nich słonie i żyrafy. Po parze.

Prezydent Stanów jest Murzynem, główny naukowiec - najprawdopodobniej Hindusem. Rosja jest reprezentowana przez grubego byłego boksera-miliardera, Jurija Karpowa oraz transporter Antonow.

Ameryka - przez tłum Amerykanów, ale głównie rozbitą amerykańską rodzinę, w której były mąż i obecny facet zgodnie działają w interesie dzieci (własnych/ukochanej kobiety), przy czym ojciec przeżyje, a gach zginie.

Religie świata reprezentowane są przez szalonego chrześcijanina prowadzącego własne radio, który rzuca się z zachwytem w objęcia wulkanu, i tybetańskiego lamę, który w obliczu śmierci bije w dzwon. Jest też ateista bez sumienia, którego poglądy w ostatecznej rozgrywce przegrywają z poglądami tych, co jeszcze mają sumienie.

Film w sam raz do oglądania z drugiego rzędu. Nawet, jeśli jest się dalekowidzem.

Permanentny Michnik

Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie znalazł sposób na zrobienie sobie reklamy. Użył do tego celu Adama M., który, ciekawostka, dzieli inicjały z wieszczem narodowym.

Pomysł przyznania Michnikowi doktoratu honoris causa oprotestowały prawicowe środowiska. Była pikieta, zorganizowana przez lokalny klub "Gazety Polskiej", okrzyk "Hańba!" na sali, który zresztą Michnik przyjął z satysfakcją, odpowiednia laudacja i tłum reporterów. Wszystko świetnie sprzedawało się w mediach, od kiedy zaczęły chodzić słuchy. Po przyznaniu - trochę umilkło.

"Gazeta Wyborcza" skromnie umieściła informację o h.c. dla naczelnego na stronie siódmej, w towarzystwie afery hazardowej i Papały. W krakowskim dodatku wiadomość wylądowała na jedynce. "Nie jestem akademikiem, jestem człowiekiem permanentnej kontrowersji" - zacytowała honorowanego jego gazeta.

"Gazeta Krakowska" na pierwszej stronie opublikowała zdjęcie dr Michnika z takim podpisem: "Przeciwnicy przyznania Adamowi Michnikowi doktoratu honorowego Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, wśród nich ksiądz Isakowicz-Zaleski, pikietowali przed uczelnią. - Taka jest cena demokracji - skwitował Michnik." Reszta na stronie siódmej.

"Dziennik Polski" umieścił informację na szóstej stronie. Opatrzoną, oczywiście, stosownym komentarzem redaktora naczelnego. Własnego.

"Rzeczpospolita" załatwiła sprawę trzema zdaniami na stronie dziewiątej.

Co do tytułów, wyglądały one tak:

"DP": "Oprotestowany doktorat Michnika"

"Rzepa": "Tytuł dla Michnika i protest".

"GK": "Bojkotowali honoris causa dla Michnika", a na jedynce "Michnik: Taka jest cena demokracji".

[Tu dygresja interpunkcyjna. Zupełnie innego znaczenia nabrałby ten ostatni tytuł, gdyby zamiast dwukropka postawić kropkę.]

"GW": "Doktorat dla Adama Michnika", a w krakowskim dodatku: "Kłamstwo jest związane z przemocą".

No proszę. Michnik słusznie dostał h.c. Jego gazeta mówi prawdę.
Niekoniecznie niechcący.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Wszystkich Śniętych

PLENER. WIEJSKI CMENTARZ - DZIEŃ.


Jest południe. Słońce oblewa złotym blaskiem kamienne krzyże, które wydają się nierzeczywiste, bo nie rzucają cienia.


Wśród tych krzyży i płyt nagrobnych zastawionych wymyślnymi zniczami
i donicami z chryzantemami we wszystkich kolorach przewijają się grupy rodzinne: ojcowie w krótkich płaszczach z postawionymi kołnierzami, matki odziane odświętnie, młodzież męska wciśnięta w garnitury i bardzo z tego powodu niezadowolona, młodzież żeńska, podkreślająca swą żeńskość wszelkimi możliwymi sposobami.


Śmieją się, rozmawiają, nudzą, witają i żegnają, liczą, ile wydali na znicze, umawiają się na herbatę. Od czasu do czasu zapalają od niechcenia znicz.


Tak mógłby wyglądać początek scenariusza do filmu o polskich katolikach.

Tak. Dobrze napisałam. Katolikach.

Mimo, że uważamy Wszystkich Świętych za najsmutniejsze święto
w roku, bo przecież nie ma nic optymistycznego w śmierci.

A przecież to nie Święto Zmarłych.

Mimo, że coraz częściej nie wiemy, po co właściwie przyszliśmy na cmentarz. Jeszcze tylko znicze dają nam poczucie bezpieczeństwa. Obstawiamy wszystkie groby. Potem szybki znak krzyża, ponure pochylenie głowy nad grobową rzeczywistością, odczucie ulgi (jeszcze nie ja), i już.

A przecież nasi zmarli tak potrzebują modlitwy.

Na czym polega problem?

Na tym, że odziedziczyliśmy nasz katolicyzm po babciach, które odwiedzamy na cmentarzu.
Odziedziczyliśmy - i nie bardzo wiemy, co z tym fantem zrobić.
Tacy jesteśmy, my, polscy katolicy.

Wszyscy Śnięci - spółka z o.o.

Wypisy ze Sparka

[Dziennikarstwo śledcze. Studium techniki. David Spark]

"Nie sądzę, żeby ktoś mógł uprawiać ten zawód, jeśli nie ma obsesji na tym punkcie." [David Murphy]

"U reporterów śledczych można zauważyć pewne podobieństwo temperamentów. Przeważnie są to ludzie zapalczywi, nadpobudliwi i dziwaczni. Mają tendencję do zagłębiania się w bardzo mroczne zakamarki." [Paul Halloran]

"Dziennikarstwo śledcze odrzuca instynkt stadny." [David Spark]

"Rzetelne dziennikarstwo śledcze to kosztowna, frustrująca i samotna harówka. Nawet rzadko spotykany sukces przynosi reporterowi śledczemu tylko nieprzyjemne epitety: zostaje określony jako obsesyjny
i niebezpieczny." [Tom Bower]

"Ludzka życzliwość jest czynnikiem najbardziej korumpującym." {Matthew Paris]

David Spark, autor książki, korzystał z pomocy pięćdziesięciu siedmiu dziennikarzy, którzy zgodzili się z nim rozmawiać.

Mowa tu, rzecz jasna, o brytyjskich dziennikarzach. W polskich warunkach to trudne do zrobienia. Wątrobę ma się przecież tylko jedną.

niedziela, 1 listopada 2009

Studencki kwadrans - epilog

Po pierwszym, wstępnym, czerwcowym spotkaniu przedstawicieli czterech uczelni - UP, UJ, KSW i PAT, ostrożni jak jeże ustaliliśmy szkicowe warunki współpracy.

Miał powstać akademicki program studencki, Krzemionki obiecały emisję, dostaliśmy chyba z 10 minut na antenie, padły duże słowa o potrzebie współpracy międzyuczelnianej, itp, itd. Ze względu na to, że był czerwiec, a w planie mniej lub bardziej wyjazdowe wakacje, przełożyliśmy produkcję pierwszego odcinka na wrzesień.

Założyliśmy nawet mailową grupę dyskusyjną. Nota bene, żadne dyskusje się tam nie odbywały.

We wrześniu - cisza. Chociaż cały wrzesień mieliśmy bawić się
w szalejących reporterów.

W październiku - próba spotkania przy piwie dla ustalenia szczegółów.

I nagle okazuje się, że dwie z czterech uczelni postanowiły, że tylko ich studenci stworzą redakcję wspólnego, międzyuczelnianego programu.
A reszta może się wypchać sianem. I otrębami.

Czy to będzie kolejna próba z rodzaju "Pokolenia UE" i "Przystanku/a Student"?
Okaże się.

Red. D.P. już robi materiał. O depresji wśród studentów.
Hm.