niedziela, 11 kwietnia 2010

Sześć

Rozmawiałam z Asią.

Zginęli w wigilię Niedzieli Miłosierdzia.
W liturgiczne wspomnienie Jana Pawła II.
Lecieli na mszę, więc przynajmniej część była do niej duchowo przygotowana.
Mieli na pokładzie duchownych: katolickich, ewangelickiego, prawosławnego.

Owszem. Trzeba się za nich modlić, za niektórych szczególnie. Ale śmierć nie jest końcem.

A my o tym zapominamy.

Nie jest końcem, jest początkiem zupełnie nowych rzeczy, i jeśli szło nam dobrze, o wiele piękniejszych.

Ich śmierć zaowocuje. Już owocuje.
Lecieli do zmarłych, dotarli do żyjących.
Jak powiedział podczas nabożeństwa żałobnego - jednego z wielu - pewien ksiądz, którego nazwiska nie usłyszałam: pan prezydent wraz ze swoimi generałami trafił wprost na niekończącą się defiladę w niebie.

X.Gancarczyk: To, co miało być ukryte, zostało rozgłoszone na dachach.

Oczywiście, mnóstwo przy tym pytań z gatunku "zbiorowo załamujmy ręce nad tragedią".

"Dlaczego ich to spotkało? Mieli dzieci, niektórzy małe, mieli rodziny, mieli obowiązki, byli niezastąpieni."

Jak płaczki.

"Nie płaczcie nad nimi, ale nad sobą".

Prezydent powiedział kiedyś, że wszystko, co go dobrego w życiu spotkało, przyszło z zaskoczenia.

A śmierć zawsze przychodzi w najlepszym momencie. Tu nie ma pomyłek. Tylko my mamy ograniczone pole widzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz