wtorek, 30 października 2012

Matematyka zdrowia

Minister zdrowia ogłosił dziś szczegóły programu in vitro.

Na program ma być w ciągu trzech lat przeznaczone 250 mln złotych z rezerwy NFZ, który wyniósł w tym roku 400 mln złotych.
Rezerwa NFZ? Ciekawe.

Centrum Zdrowia Dziecka ledwie dyszy.

Na wizytę u specjalisty czeka się od pół do półtora roku. Na przykład do kardiologa.

E., która zwiedzała ostatnio warszawski SOR w związku z nagłym problemem okulistycznym, czekała na przyjęcie osiem (osiem!) godzin.

Szpitale rękami i nogami bronią się przed przyjmowaniem pacjentek, które są objęte opieką medyczną na postawie ustawy, ponieważ nie posiadają dowodu ubezpieczenia, bo NFZ im za to nie płaci, choć środki z budżetu państwa są podobno zagwarantowane. Szpitalom nie chce się procesować o własne pieniądze, bo to koszty, czas i nerwy, więc żądają też dowodu ubezpieczenia dzieci, które są objęte opieką do osiemnastego roku życia - zgodnie z Vademecum NFZ 2012. Wszystko dlatego, że brak kasy.

Wielkopolskie Centrum Onkologiczne - jeden z największych w Polsce ośrodków leczenia raka - ma kontrakt z NFZ na 150 mln złotych i z początkiem października prawie że wykorzystało pieniądze na ten rok, więc chorzy na raka będą musieli poczekać na operację do przyszłego roku. O ile dożyją.

Skąd więc genialny pomysł premiera z programem in vitro?

Program ma trwać dwa i pół roku, weźmie w nim udział 15 tysięcy par. Procent udanych urodzeń, czyli skuteczność in vitro, przy trzech zabiegach, co proponuje premier, to 40-50%. Czyli w ciągu trzech lat urodzi się na skutek zapłodnienia pozaustrojowego 7,5 tysiąca dzieci (w najlepszym przypadku).

Słyszałam opinie, że to próba ratowania nas przed kryzysem demograficznym.
Według GUS w 2009 roku urodziło się 417 589 dzieci.
Świetny dowcip.

Ciekawa jestem, ile płodnych par zdecydowałoby się na kolejne (lub w ogóle) na dziecko, gdyby miało dostać wparcie finansowe w takiej kwocie, jaką przeznaczy się na zabiegi in vitro. Z sond, sondaży i innych badań wynika, że Polki mają mniej dzieci, niżby chciałby, i wystarczy zerknąć na statystyki demograficzne Polaków na emigracji w Wielkiej Brytanii, żeby zobaczyć, że coś w tym jest.

Ile jeszcze genialnych pomysłów uwłaczających polityce prorodzinnej i katastrofalnej sytuacji budżetu państwa nam potrzeba? Czy od przyszłego roku  VAT trzeba będzie podnieść do 24 procent, a może do 25, żeby odbudować rezerwę NFZ?

Rozumiem, że są ludzie, którzy nie mogą mieć dziecka, którzy z tego powodu cierpią i chcieliby skorzystać z in vitro, ale ich nie stać. Dobrze to rozumiem. Ale i tak uważam - niezależnie od mojej opinii na temat procedury in vitro - że obecnie nie stać nas na takie kupowanie sobie głosów w następnych wyborach.
A na pewno nie stać nas na ograniczanie leczenia tych, którzy go naprawdę potrzebują, bo jest to dla nich kwestia życia lub śmierci, kosztem niezbyt efektownej metody sztucznego zapłodnienia, obciążającej nasz nadwerężony budżet.

Niech premier lepiej pomyśli o redukcji VAT na produkty dla dzieci. Najlepiej - do zera.


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz