wtorek, 23 października 2012

Biologia, czyli konkrety

J. wrzuciła wczoraj na fejs-zbuka link do wywiadu, który zmienia zupełnie spojrzenie na wspaniały lek na bezdzietność, czyli in vitro.

Wywiadu udzielił profesor Stanisław Cebrat, który zajmuje się genetyką, bardzo ogólnie rzecz ujmując.

A co mówi?

Że zabiegi polegające na sztucznym połączeniu komórki jajowej i plemnika w przypadku rodziców cierpiących na bezpłodność mogą skutkować przeniesieniem defektu genetycznego - czyli dzieci również będą korzystać z in vitro, żeby mieć dzieci.
Że natura reguluje kwestie zdrowego potomstwa sama, więc "ubezpładnia" organizmy, których komórki rozdrodcze zawierają jakiś poważny, genetyczny błąd.

Że dzieci, które się rodzą w następstwie in vitro, to zazwyczaj wcześniaki lub bliźniaki: bliźniaki rodzą się na przykład dwadzieścia siedem razy częściej po in vitro. A ryzyko "odziedziczenia" siatkówczaka - czyli raka dna oka - jest pięć razy większe. U dzieci poczętych naturalnie: jeden przypadek na siedemnaście tysięcy. U dzieci z in vitro: jeden przypadek na trzy tysiące.


Że poród dziecka z in vitro kosztuje trzy razy więcej - co jest o wiele większe ryzyko powikłań. Że medycyna jest w stanie podtrzymać ciążę, którą natura wyeliminowałaby z powodów genetycznych, więc koszty utrzymania oddziałów położniczych i neonatologicznych bardzo wzrosną - z racji powikłań i problemów właśnie - jeśli in vitro stanie się powszechną metodą rozmnażania.

Że in vitro prowadzi do eugeniki - ulepszania człowieka, również na życzenie jego rodziców, a grzebanie w genach może przynieść zupełnie inne skutki, niż się grzebiącym wydaje. Wnioskując z przykładu myszy.

I tak dalej.

Profesor nie jest partyjny. Nikogo nie popiera. Zajmuje się nauką, a in vitro uważa nie za naukę, ale za biznes. Dobry biznes.

Czytałam też ostatnio historię matki, która tak bardzo chciała mieć dziecko, że dziesięć razy - DZIESIĘĆ - decydowała się na procedurę in vitro. I dziewieć razy poroniła. Dziesiąty urodziła i jest teraz bardzo szcześliwa, a in vitro uważa za wspaniałe. W trakcie zapładniania nikt jej nie przebadał, nikt nie próbował leczyć. W kolumnie obok szefowa kliniki in vitro naukowo uzasadniała wspaniałość tej metody. No po prostu cud-miód.

Ciekawe, jaką wiedzę na temat in vitro mają ci, którzy decydują o jego zastosowaniu, refundowaniu itp.  Bo chyba nie biologiczną. Ani ekonomiczną. Czy czerpią ją z folderów reklamowych przedsiębiorstw zajmujących się sztucznym rozrodem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz