poniedziałek, 15 października 2012

Wspanialec pani S.

Dziennikarka mojego ulubionego zamiennika kawy napisała przewspaniały komentarz do ostatniego głosowania nad projektem zakazującym aborcji. Oczywiście było to dawno temu, czyli przed weekendem, ale sprawa wciąż warta uwagi.

"Posłowie, którzy głosowali za dalszą pracą nad projektem zakazującym aborcji ze względu na ciężkie uszkodzenie płodu lub chorobę zagrażającą jego życiu, zdobyli punkty u ojca dyrektora. I z czystym sumieniem pójdą w niedzielę do spowiedzi."  - głosi lid owego wspanialca.



Z lidu jasno wynika, że pani redaktor uznała posłów popierających projekt za przedstawicieli jakiejś dziwnej pseudo-chrześcijańskiej sekty.
Dlaczego?
Ano żaden normalny katolik nie chodzi z czystym sumieniem do spowiedzi.

Co dalej?
Tylko lepiej. Czego się bowiem spodziewać po dziennikarce, która wiedzę o katolicyźmie czerpie najwyraźniej li i jedynie z faktu, że żyje w kraju okrzykniętym katolickim?

A więc: dla dzieci, które mają przed sobą dziewięć miesięcy życia w komfortowych warunkach w łonie matki, lepsza jest jak najszybsza śmierć, niż dożycie swojego czasu, jaki krótki nie miałby on być.
"Bóg tak chciał" - kpi sobie pani redaktor.

"Celem tego projektu jest zmuszenie kobiety do urodzenia, a nie zapewnienie dziecku humanitarnych warunków życia i śmierci. Posłów nie interesuje, że matka - by takie dziecko leczyć lub choćby tylko ulżyć mu w cierpieniu - musi chodzić po prośbie, bo zdrowotny "koszyk usług gwarantowanych" skrojony jest tak, by oszczędzać." - czytamy dalej.

Och, jakże ci wszyscy marni, zideologizowani dziennikarze lubią takie argumenty! Skoro prawo jest złe, nie zmieniajmy go, tylko pozwólmy na więcej zła. Państwo nie wspomoże? To zabijmy. Może tak samo należałoby postępować z przewlekle chorymi, a nawet z chorymi w ogóle? Skoro na wizytę u kardiologa na przykład trzeba czekać czasem półtora roku, dlaczego nie usuwać chorych, zamiast wreszcie zrobić porządek z idiotycznym systemem opieki zdrowotnej? Będzie mniej kłopotu.


To, oczywiście, nie koniec kwiatków. Otóż bowiem autorka sądzi, że według posłów, którzy byli za, matka "powinna być szczęśliwa, że Pan Bóg ją wyróżnił, dając wyjątkową szansę zapracowania na zbawienie. I niech dźwiga swój krzyż." I pyta na koniec - retorycznie - pani redaktor: "Ilu adoptowało takie [chore dziecko, które uniknęło rozczłonkowania bez znieczulenia i się urodziło] dziecko lub sponsoruje pomoc dla niego?"

I puenta:
"Ziobryści powołują się na nauczanie Jana Pawła II i swoją katolicką wiarę, którą postanowili narzucić wszystkim. Ta wiara zakłada miłosierdzie - ale o tym zapomnieli. Liczą na nagrodę w niebie. Tanio - cudzym kosztem."

Przypomina mi się dyskusja, którą nasz polski pan doktor od in vitro toczył z amerykańskim specem od naprotechnologii. Cały czas odwoływał się przy tym do wiary. Aż w końcu Amerykanin nie wytrzymał i zapytał, czy nasz rodak nie może zostawić wreszcie kwestii wiary i rozmawiać normalnie, jak naukowiec z naukowcem. Sic.

W tym właśnie problem wszystkich obrońców aborcji: nie mają argumentów. Muszą więc kpić, wyśmiewać katolicyzm jako broniący życia, robić szopkę, użalać się nad tymi, którzy użalania nie potrzebują, kłamać i  wskazywać złe rozwiązania socjalne, ale nie w celu ich usprawnienia, tylko jako usprawiedliwienie.

Nie mają argumentów, może poza słynnym "prawem do własnego brzucha" (a skoro matka ma prawo do brzucha, dlaczego dziecko nie ma mieć prawa do brzuszka?), poza klepaniem idiotyzmów o tym, że nie wiadomo, kiedy to coś w środku to jest człowiek, jakby genetyka miała dopiero zostać odkryta, poza zaśmiecaniem przestrzeni publicznej idiotycznymi dyskusjami o "wojnie światopoglądowej" i "zgniłych kompromisach".

Owszem, ten nasz obecny, aborcyjny kompromis jest naprawdę zgniły. Wystarczy poczytać o nadużyciach, o dzieciach, które mogłyby żyć, zostawianych na szafie w zimnej, metalowej misce, żeby sobie umarły i nie robiły kłopotu, wystarczy poobserwować rozpaczliwe próby szefa kliniki Dzieciątka Jezus, który - mimo, że to informacja publiczna, której nie może odmówić - nic nie chce powiedzieć o tym, jak wygląda legalna procedura aborcji. O kobietach, które ktoś zmusza do usunięcia dziecka, bo jest mu niewygodnie, a prawo nie bierze ich w obronę w żaden sposób.

Że za ostro? Że mogę mówić tylko w swoim imieniu? Że każda kobieta powinna decydować za siebie? Ależ tak. Tylko, że taka statystyczna kobieta zazwyczaj nie wie wszystkiego. Czy serce już bije? Czy dziecko będzie czuło ból? Jak będzie wyglądać "prosty zabieg"? Co z zaleceniem, żeby nie pokazywać kobiecie USG jej dziecka, bo mogłaby się rozmyślić? A wtedy kasa przepada...
A to wszystko ma przecież znaczenie, kiedy próbuje się podjąć tę koszmarną decyzję: zabić swoje dziecko, czy pozwolić mu żyć?
Że badania, sprawdzanie itp. mogą pomóc? A czy wyniki badań są pewne? Czy lekarze się nie pomylili?
W przypadku dzieci podejrzewanych o zespół Downa na przykład wystarczy zrobić badania o jeden dzień za późno - jeden dzień - żeby wskaźniki pokazywały, że dziecko może być chore. I to jest wskazanie do aborcji. Przeważająca większość takich podejrzewanych dzieci rodzi się zdrowiutka.

Tak, jak moje dziecko.


Czy o tym wszystkim wie pani redaktor Siedlecka, gdy tak gorliwie potępia podejście do kwestii życia i śmierci, prezentowane przez ludzi zastanawiających się nad kwestiami, które dla Siedleckiej są proste, by nie rzec: prostackie? Czy spróbowała czegoś się dowiedzieć, zanim napisała swój wspaniały komentarz? Czy ma jakieś konkretne argumenty - poza złym "pakietem socjalnym" - które mogłyby coś wnieść do dyskusji? Czy coś w ogóle wie na temat, na który tak chętnie, złośliwie i zajadle krzyczy?

Obawiam się, że nie. Że po prostu nie wie, o czym mówi, i dlatego może sobie jak potłuczona mówić tak swobodnie. Być może ją samą przeraża myśl, że miałaby się z niepełnosprawnym dzieckiem męczyć do końca życia, albo nawet te parę miesięcy po porodzie. W takim razie bardzo jej współczuję. Życzę, żeby kiedyś doświadczyła, jaka jest różnica między "zrobić dla swojego dziecka wszystko" a "zrobić dla swojej wygody wszystko".

A może chce po prostu zarobić punkty u naczelnego i z brudnym sumieniem nie iść w najbliższą niedzielę do spowiedzi?
To też mnie nie zdziwi.
W końcu każdy sądzi po sobie.

Ale jeśli pani redaktor nie jest w stanie zdobyć informacji potrzebnych do rzeczowej i względnie obiektywnej oceny informacji, którą otrzymała, niech przestanie hańbić zawód dziennikarza. Dziennikarz ma dawać czytelnikom prawdę, nawet w komentarzu! Uargumentowaną! A nie przepuszczone przez propagandową maszynkę "własne przekonania" od prawdy odległe jak noc od dnia.

Taką mam idealistyczną wizję dziennikarstwa.
I nie mogę znieść kłamstwa w służbie pieniądza, robiącego ludziom wodę z mózgu.
Przykro mi. Nic na to nie poradzę.

1 komentarz:

  1. Pani Marto, zainspirowała mnie ani do przeczytania tego pseudoobiektywnego posta.
    Zaczne moze od sprawy prostej, wyrazona mysl Pani redaktor o której tu mowa o"czystym sumieniu" jest jasna, bo rawdopodobieństwo u niektórych księży otrzymania rozgrzeszenia gdy ..itd. jest znikome, a sumienie wolne od tego "grzechu" uzyskuja aprobate.
    Sprawa druga, czy pomaga Pani osobom posiadające dzieci chore, wspiera itd.? Chcąc zmieniac świat warto zacząć od siebie.
    Pisze Pani również o tym, że Pani dziecko miało diagnoze choroby a urodzilo sie zdrowe. Pozostaje gratulowac a inne matki dla których rzeczywistość nie okazała się tak życzliwa powinny "zazdrościć".
    Uważa Pani, że ma jakiekolwiek prawo się wypowiadać pewnie takie samo jak każdy i to w obojętnie jakim tonem.[a Pani ton również pozostawia wiele do życzenia] Ale Pani róniez nie wie ile trudnu musi wniść matka do wychowania niepełnosprawnego dziecka, więc strzępienie sobie języka jest niepotrzebne bo cytujac:Że po prostu nie wie, o czym mówi, i dlatego może sobie jak potłuczona mówić tak swobodnie [tak, obdarzanie inwektywami to jest to co w "idealistycznej wizji dziennikarstwa cenię najbardziej"].
    "od prawdy odległe jak noc od dnia." to bardzo cienka granica wbrew pozorom, rozumiem zatem, że Pani redaktor nie aż tak daleka jest od prawdy?
    "I nie mogę znieść kłamstwa w służbie pieniądza, robiącego ludziom wodę z mózgu."-> odnośnie tego zdania, skąd Pani wie czy to poglądy indywidualne, czy pieniądze, ma Pani coś na podparcie swojej tezy czy to tylko czcze domysły? Bo jeśli tak to z rzetelnością mają mało wspólnego. Co do wody- ten kto wie i jest świadom, komu choć trochę zależy odpowiednie informacje znajdzie a ten co nie i tak wie co ma zrobic. Kijem Wisły nie cofnie nikt.

    OdpowiedzUsuń