piątek, 2 listopada 2012

Kazanie robi mi ziazi

Czym różni się kazanie od homilii?
Homilia wyjaśnia Słowo Boże.

I tego mi bardzo, bardzo brakuje, kiedy słucham kazań, zwłaszcza w te bardziej istotne dni w roku.
Brakuje mi też teologicznej poprawności, która czasem umyka w ferworze głoszenia.

Na przykład wczoraj.
Uroczystość Wszystkich Świętych. Dzień radości z tych - i z tymi - którzy trafili do nieba.
Można by się zabrać za próbę wyjaśnienia tego, co mówi Pismo, chociaż troszeczkę. Odwołać się do czytań, do Ewangelii.
Ale nie. Zamiast tego dostajemy papkę, utwierdzającą nas w naszych (często błędnych) przekonaniach.
A przecież homilia (i kazanie też) powinno nas poruszyć, sprawić w nas przemianę, choćby ją zainicjować, dać nam do myślenia. Kiepskie to kazanie, na którym tylko kiwamy głową, nie dowiadując się niczego nowego. Albo kręcimy nią z niedowierzaniem, kiedy się dowiadujemy zupełnie nowych rzeczy - jak tego, że zmartwychwstaje tylko dusza. Auuuu!

Człowiek jako jedność psychofizyczna, zmartwychwstający z duszą i ciałem, najwyraźniej w opinii niektórych kaznodziejów przekracza możliwości wiernych. Więc wolą malować obrazki nieba i piekła, po raz setny wyjaśniając, że z piekła wyjścia nie ma, czyściec to stan przejściowy, a w niebie jest się w Bogiem.

Na litość! O tym wiedzą nawet niewierzący!

Sądzę, że problem jest tu taki sam, jak z wychowaniem dziecka.
Kiedy rodzice mówią do dziecka: Nie ruszaj, bo zrobisz sobie ziazi! To jest be! To jest cacy! O, zabawka zrobiła bam! Ziobać, leci ptasiek! (i nie ma to nic wspólnego z WW) - nie ma się co dziwić, że dziecko mówi: ziazi, cacy, be i bam,  zamiast: krzywda, dobre, niedobre, spadło.

Dopóki będziemy mówić do dorosłych katolików językiem jak dla dzieci, będą infantylni w swojej wierze - a przynajmniej w tej jej części, która bierze się ze słuchania kazań. Nie znaczy to, że trzeba mówić językiem trudnym i skomplikowanym. Jezus mówił PROSTO. Używał metafor, powiadał przypowieści, ale nie bajeczki. Mówił rzeczy trudne, nie bojąc się, że straci słuchaczy - co się zresztą działo.

Takie na przykład "Wierzę w ciała zmartwychwstanie" - to chyba konkret, prawda?  A ile się ci nasi biedni nagimnastykują, ile wody naleją, zanim wspomną o tym, że w niebie będziemy z duszą... i ciałem. Owszem, przemienionym, uwielbionym, ale - ciałem.
Jakby brak im odwagi. I wiary w to, że zgromadzeni na mszy wierni zrozumieją coś trudniejszego niż to, czego słuchają od lat. A tu potrzeba konkretów. Zbudźcie się, o śpiacy!
Dosłownie.

Oczywiście muszę zastrzec, że są chlubne wyjątki. I całe szczęście. Ale co z resztą?
Rok Wiary jest. Może tak byśmy to zmienili?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz