wtorek, 21 września 2010

Krzyż

D. zapytał, co myślę o całej sprawie.
Sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu, rzecz jasna.

A ja myślę, że krzyż Chrystusa zawsze był "znakiem, któremu sprzeciwiać się będą".
Ale sprzeciwiali się ( i sprzeciwiają) znakowi zwycięstwa nad śmiercią. Znakowi zbawienia.
Bo krzyż zmusza do zastanawiania się nad rzeczami, nad którymi nikt, kto nie gardzi nawróceniem, nie chce się zastanawiać.

Krzyż przyniesiony przez harcerzy dla upamiętnienia ludzi, którzy zginęli pod Smoleńskiem, nie był dla mnie symbolem męczeństwa. To znaczy - nie tylko, bo ten symbol oznacza coś więcej: oznacza triumf życia i zmartwychwstanie.

Jest więc znakiem nadziei.

A co się stało z krzyżem spod pałacu?

Stał się symbolem politycznych przepychanek. Ludzkiego uporu. Braku możliwości porozumienia.

Kpimy teraz z "obrońców krzyża". Oni stracili w tej grze najwięcej. Twarze. Nazwiska.

Zastanawiam się, dlaczego krzyża nie usunięto wcześniej.
Skoro udało się to w zeszłym tygodniu, udałoby się też przedtem.
Do czego był potrzebny konflikt pod krzyżem?
Do czego było potrzebne widowisko nienawiści?

Czy chodziło o zaognienie debaty o miejscu religii w życiu państwa, miejscu, o którym dostatecznie jasno mówi Konstytucja?
Konflikt zaowocował przecież tysiącami wypowiedzi o rozdziale państwa od Kościoła (w większości niekompetentnymi i wartymi niewiele, ale odbijającymi się echem).

Czego tak właściwie symbolem był krzyż spod pałacu?
Najwyraźniej symbolem tego, że cierpimy na chorobę narodową "wiem lepiej".
Każdy z nas wie lepiej. Każdy z nas kieruje się swoim interesem, nie szukając prawdy. W tym właśnie problem. Nie szukamy jednej prawdy. Bo wydaje nam się, że żyjemy w czasie wielu prawd.

A tymczasem dla ludzi wierzących Prawda jest jedna. Ukrzyżowana.

Wnioski, które się nasuwają po sprawie krzyża?
Należy zabronić katolikom stawiania znaków wiary w przestrzeni publicznej. Bo to przestrzeń publiczna, nie dla katolików.

Drugi, nieco smutniejszy. Nie darzymy szacunkiem znaków naszej wiary. Tradycji. Nie jesteśmy tolerancyjni. Nie szanujemy się nawzajem. Łatwo dajemy się napuścić jedni na drugich.
Walczymy z tymi, którzy myślą inaczej.
Dotyczy to wszystkich.

Także chrześcijan.
A przecież w chrześcijaństwie chodzi o to, żeby głosić Dobrą Nowinę. Czynić dobro, a nie walczyć ze złem.


To dobra nauczka.
O czym zapomnieliśmy? Co przeoczyliśmy?
My - społeczeństwo, któremu wmawia się, że podzielił je krzyż.

Zapomnieliśmy o starej, rzymskiej zasadzie: dziel i rządź.
Kto w tym teatrzyku gra rolę Rzymian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz