Oglądałam telewizję.
Nie, nie sama z własnej woli, po prostu był telewizor i byli włączacze. I włączacze włączyli. I to nie w porze wiadomości.
Dzięki temu przekonałam się, że - bezczelność! - reklamy wciąż są przerywane filmem!
Filmy, o dziwo, nie były polskimi dramatami obyczajowymi, uff. Nie trafiłam też na żaden z seriali o przygnębiającym utworze wejściowym z pesymistycznym tekstem.
Rozśmieszył mnie nawet któryś (ale który?) film z publicystyczno-widokowej trylogii Jacka Bromskiego. Chociaż była sama fonia, a właściwie fonia z wizją w paski.
- Ależ ty oglądasz te reklamy! - powiedziała M., kiedy siedziałam, zagapiona w ekran, podczas niewiarygodnie długiego bloku reklamowego, a po głowie krążyły mi ustawowe zapisy o dopuszczalnej długości reklam (potem odkryłam, że oglądałam telewizję prywatną, nie publiczną. A ta widzów nie oszczędza).
A było co oglądać. Kolibry w wersji techno, na przykład.
Kiedy doszliśmy do margaryny o smaku świeżego chleba (aaaaaaaa!) na szczęście obudziła się J. I pospiesznie oddaliłam się od telewizora.
Następne takie doświadczenie za rok.
O czułości, czyli tekst na pożegnanie
4 lata temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz