sobota, 16 października 2010

Max

Wyciągnął się jak długi w fotelu. Zrzucił gazetę na podłogę i zagapił się w telewizor. Znowu to samo. Biją się, kradną, kłamią, i jeszcze używają psów policyjnych.
Max westchnął.
Zapaliłby sobie cygaro, gdyby tylko mógł. Podpatrzył to na filmach kryminalnych; oni tam zawsze palą cygara po obiedzie. Ciekawe, jak to smakuje.
Z przedpokoju dobiegł go odgłos lądującej na podłodze smyczy.
Natalia.
No tak. Obiecał jej spacer. To znaczy, że nici z drzemki.
Kiedy się poznali, Natalia była piękna, szczupła, radosna i pełna życia. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Na początku spacerowali całymi godzinami. Rozumieli się bez słów. Nie nudzili się ze sobą. Teraz wszystko się zmieniło, pomyślał, drepcząc do przedpokoju. Nogi już nie te. Natalia też już nie ta, niewiele ma wspólnego z talią… Teraz mógłby wołać na nią „Otylia”. Cóż. Zniósłby nawet to - w końcu jemu, Maksowi, też urósł brzuszek - gdyby nie nadopiekuńczość. Najgorsze były sweterki, które próbowała robić na drutach. W ohydne, pstrokate paski. Ech. I ten słodki głosik: Max, kochanie, zrobiłam ci coś ślicznego!
Dobrze, że nie upierała się przy czapkach.

Wyszli razem, schodząc powoli po kilku drewnianych, skrzypiących schodkach zielonej werandy. Za wysokich. Zdecydowanie za wysokich. Ale o tym decydowała Natalia. Nie pomyślała, że na starość będzie musiał przed zejściem rozejrzeć się, czy nie patrzą sąsiedzi. Raz nawet spadł. Co za wstyd.
Dobrze przynajmniej, że nie wyprowadza go już na smyczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz