poniedziałek, 19 lipca 2010

Nowa koncepcja świętości Adama Sz.

W podróż poślubną z premedytacją nie brałam żadnych gazet. Do czytania za to - tylko jedną książkę, "Śniadanie mistrzów" Vonneguta. Skończyła się za szybko.

Na tyle szybko, że poszukałam sobie lektury dodatkowej. To, co pan Adam Szostkiewicz nazwałby pewnie losem, fatum, przypadkiem albo pechem, a co ja nazywam zupełnie inaczej, sprawiło, że znalazłam "Politykę" z 5 czerwca. Miesiąc przeterminowaną.

I zamiast słuchać rad starszych i mądrzejszych, zabrałam się za lekturę, w cieniu, na leżaku, nad błękitnym basenem, z sielskim poczuciem oderwania od rzeczywistości.

Cóż jednak lepiej sprowadzi cię na ziemię, a dokładniej na jej bardziej skalistą i porośniętą cierniami część, niż "Polityka"?

(Tak, wiem, odpowiedź jest oczywista. Ale tym razem chodzi o tygodniki.)

W artykule pana Adama Szostkiewicza zatytułowanym "Świętych obcowanie" mamy na pierwszy rzut oka materiał o Popiełuszce, wtedy akurat dzień przed beatyfikacją.

Powinien zaalarmować mnie nadtytuł: "Kult świętych gryzie się z demokracją, ale trochę świętości w demokracji nie zawadzi", ale moją czujność uśpił grecki wietrzyk.

Artykuł zaczyna się chlubnie. Od Popiełuszki, a właściwie od stwierdzenia, że "Święci są potrzebni ludziom." Pytanie, kim zatem są święci. Skoro nie ludźmi.
Pan Szostkiewicz na to pytanie odpowiada, a jakże. Są, że sobie pozwolę zacytować, "jakąś elitą, tworzoną na mało przejrzystych i zrozumiałych zasadach przez niedemokratyczną instytucję Kościoła."

Najlepsza jednak jest puenta.

"Od II Soboru Watykańskiego, przed ponad 40 laty, Kościół katolicki głosi, że wszyscy ludzie są powołani do świętości."

Byłam dzielna.

Nie wrzuciłam gazety do basenu.
Nie zaczęłam okładać się pięściami po głowie.
Nie rozdarłam szat, może dlatego, że miałam na sobie li tylko kostium kąpielowy.
Nie splunęłam ze wzgardą na stronę dwudziestą czwartą oraz następne.

Nie zrobiłam tego dlatego, że czasy Starego Testamentu już minęły, a od ponad dwóch tysięcy lat mamy czasy Nowego Testamentu, czego jednak nie zauważył pan Adam Szostkiewicz, próbując napisać tekst o tym, na czym najwyraźniej kompletnie się nie zna*.

I wolę myśleć, że się nie zna, ponieważ jeśli się zna, o czym mogłaby świadczyć na przykład jego biografia, musiałabym dojść do pewnego przykrego wniosku.
Jeśli się do tego doda "Politykę", robi się coraz jaśniej.

Tyle, że przekonanie, że "w demokracji wszyscy są równi" wcale nie kłóci się ze świętością. Z powszechnym powołaniem do świętości. Wszyscy jesteśmy równi: mówił o tym święty Paweł trochę wcześniej, niż Sobór Watykański II. Wszyscy mamy takie same szanse na świętość. I to nie tylko ochrzczeni. Na szczęście jednak Kościół nie jest instytucją demokratyczną. Oznacza to, że nie będzie w nim tak, jak powiedział Franklin: "Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad."

Demokracja, w której święci stanowią elitę, bo nie są równi - czyli równie grzeszni jak ci, którzy nie zostali wyniesieni na ołtarze - to demokracja równania w dół.

To wszystko zapewne wie pan Adam Szostkiewicz, który o powszechnym powołaniu do świętości usłyszał od ojców soborowych, kiedy miał ze dwanaście lat. Pytanie, co z tym zrobił, skoro zbliża się do sześćdziesiątki, a świętość wydaje mu się niedemokratyczna, odległa i elitarna.


*Gdyby autor "Świętych obcowania" pilnie potrzebował rozmowy ze mną, służę swoją osobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz