niedziela, 4 lipca 2010

Morskie Oko konia tuczy

Zupełnie się nie przejmując gorącą atmosferą okołowyborczą, pojechaliśmy z K. odwiedzić Morskie Oko.

Było pięknie. Trochę małych cumulusów udających bitą śmietanę, trochę szarych, przypominających, że jesteśmy w prawdziwych górach, gdzie pogoda zmienia się jak opinia publiczna. Niebieskie niebo. W cieniu przyjemny chłodzik, szemrzące ucywilizowane strumyczki.
Zapach Prawdziwego Lasu.

Weszliśmy sobie spokojnie asfaltem, przelotnie słuchając muzyki z cudzych telefonów komórkowych (nikt nie słuchał Chopina).

Oprócz disco-łupanki słuchaliśmy też dialogów.

W przeciwnym kierunku, czyli w kierunku parkingu, schodziła kilkuosobowa rodzinka.

- Bo to jest najtrudniejsza trasa - powiedział mąż.
Na co żona:
- Ta trasa wcale nie jest trudna, po prostu my jesteśmy grubi.


Kiedy minęliśmy pierwszy wodopój, a raczej piwopój oraz lodopój, spotkaliśmy inną rodzinkę.

Przodem szli rodzice, a kilka kroków za nimi - synek: na oko dziesięcioletni chłopiec z niewielką nadwagą i wodnymi lodami w papierowej tubce. Siorbnął lody jak małe słoniątko i zapytał z wyrzutem w głosie:
- Czy my musimy tak pędzić?

Wracając, podsłuchaliśmy małą dziewczynkę. Widzieliśmy ją już nad Morskim Okiem. Usadowiła się na wielkim kamieniu w pozie małej syrenki i uśmiechając się do maminego aparatu, powiedziała do braciszka siedzącego obok:
- Załóż nogę na nogę! Ty jesteś Wars, a ja Sawa.

Minęliśmy ją, kiedy schodziła asfaltem, po którym jeżdżą w górę i w dół konne dorożki (O ile można je nazwać dorożkami. Sądząc po cenie, można: w górę 40 zł, w dół - 30 zł).
- Mamusiu, znalazłam pamiątkę od konia! - zakrzyknęła za naszymi plecami.

Nie odwracaliśmy się.

A kiedy dotarliśmy do Zakopanego, kupiliśmy sobie lody. Z Zielonej Budki. Z piratem. Pani przy kasie powiedziała z lekkim zdumieniem:
- Ale one są całe czarne!

Odpowiedziałam, że nic nie szkodzi. Na opakowaniu wyczytałam, że to lody o smaku cola z sosem wiśniowym.

Odpakowaliśmy je.

W kolorze przypominały asfalt.

- Nie chcesz wiedzieć, czym są barwione - powiedział K. po chwili uważnej lektury składników.
Chciałam.
No, naprawdę.
Jeszcze nigdy nie jadłam lodów barwionych węglem roślinnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz