niedziela, 10 marca 2013

Będziemy jak Węgrzy

O wspaniałej polityce prorodzinnej pisałam już wiele razy [tutaj]. Ale napiszę jeszcze raz. Zaczynam bowiem widzieć w tym wszystkim naprawdę spójny program. 

W takiej na przykład "Polityce" nie tak dawno ukazał się tekst niejakiej Wilk Ewy. Zaczyna się tak: "Rozpoczyna się proces przeciw rodzicom zastępczym z Pucka oskarżonym o zabicie dwojga powierzonych im dzieci. Do tak zwanego okna życia w Stargardzie Szczecińskim trafiło kolejne, tym razem dwuipółletnie dziecko. Ruszył proces przeciw Katarzynie W., matce beatyfikowanej przez tabloidy Madzi. Gotowy jest akt oskarżenia przeciw kobiecie z podlaskiego Hipolitowa (...)". To nie przypadek. Oddanie dziecka autorka stawia na równi z jego zamordowaniem. Mogę się tylko domyślać, jak się z tym czują matki, które dziecko oddały - a okno życia to forma adopcji.

W Krakowie rodzina Bajkowskich walczy o to, żeby być rodziną. Dlaczego? Ponieważ trzech synów policja zabrała siłą ze szkoły do domu dziecka. Zadecydował sąd - na rodziców donieśli terapeuci Krakowskiego Instytutu Psychoterapii. Do którego państwo Bajkowscy dobrowolnie zgłosili się na terapię, gdyż chłopcy nie lubili chodzić do szkoły. A przy okazji ojciec rodziny uczciwie się przyznał, że zdarza mu się dać dziecku klapsa. I chciał to zmienić. Ale mamy od tego nową, wspaniałą ustawę. I nic to, że za Bajkowskimi wszyscy, którzy ich znają, świadczą. Że deklarują wparcie. Że chłopcy uczą się dobrze i są zadbani.

Jakiś czas temu opieka społeczna odebrała rodzicom niemowlątko, ciężko chore - nie mieli dość pieniędzy na kosztowne leki, których NFZ nie refundował.

W żłobkach straszne historie - dzieci straszone, kneblowane, przywiązywane do krzeseł. Albo tylko zwyczajnie zaniedbywane.

Szkoła jest coraz bardziej dysfunkcyjna. Sześciolatki się w niej nie odnajdują. Nachalna propaganda zwana edukacją seksualną wypiera ze szkół podręczniki, które opierają się na naturalnym modelu rodziny.

Jesteśmy coraz niżej na homorówni pochyłej. Na końcu jest adopcja dziecka, zdaje się.

Centrum Zdrowia Dziecka wciąż ma się źle. A projekt in vitro dobrze. Próby legalizowania aborcji też.

Według Komisji Europejskiej dwadzieścia siedem procent Polaków jest zagrożonych biedą i wykluczeniem społecznym. Żyją na granicy minimum socjalnego. Dzieci? Jakie dzieci?

Przyrost spada drastycznie (widziałam gdzieś ostatnio komentarz, że nie wiadomo, dlaczego ludzie tak się przejmują tym odrobinę ujemnym przyrostem, to nic takiego, zwykła prawicowa propaganda). Emeryci, których nie będzie miał kto utrzymać - wiadomo, jak skończą.

Przekaz jest prosty: żadnych dzieci. Najpierw ułatwimy wam pozbycie się tych niechcianych. A jak będziecie chcieli, to wam pogorszymy warunki. Jeszcze. A jak jednak się zdecydujecie, to was zmusimy do oddania dziecka do żłobka. Potem do nerwowego szukania opieki zamiast przedszkola, w którym nie ma miejsc. Potem sprezentujemy waszemu dziecku traumę szkolną - co za różnica, sześć czy siedem. No, może dla ZUS-u. Jak zachoruje, nie wyleczymy. A jak nie będziecie mieli pieniędzy na nierefundowane leczenie, odbierzemy wam prawa rodzicielskie. A potem zaczniemy je przygotowywać do życia w homorodzinie. I spróbujcie protestować, to wam wsadzimy dzieci do sierocińca.

I w ogóle zniesiemy małżeństwa i wprowadzimy nakaz homozwiązków. Bez możliwości krzyżowania się.

Mówicie, że na Węgrzech jest dobrze? Tu też zrobimy Węgry. 
Będzie 11 milionów mieszkańców.




P.S. Tak. Koniec ciszy. Ileż można milczeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz